Jedenasty dzień mija, od kiedy ojciec zgwałcił 2-letnią Nikolę. Przez jedenaście dni nikt nie poniósł konsekwencji, ani nawet nie poczuwa się do winy. Urzędnicy, policjanci, wójt - wszyscy bezradnie rozkładają ręce. A ministerstwo pracy i polityki społecznej - resort zatrudniający ponad czterysta osób - drugi dzień nie jest w stanie znaleźć kogoś, kto udzieliłby nam kompetentnej wypowiedzi.
2-letnia Nikola trafiła do szpitala w Olsztynie po tym, jak została zgwałcona przez własnego ojca.
Rodzina miała wcześniej "Niebieską Kartę" - czyli była objęta procedurą mającą przeciwdziałać przemocy domowej. Ale gdy ojciec dziewczynki poszedł do więzienia za oszustwa, kartę zamknięto. Powód? Bo mężczyzna, skoro był za kratkami, przecież się do rodziny nie zbliżał. Po roku z więzienia wyszedł. Nikt nowej karty nie założył.
Instytucje, które nie reagowały przed zdarzeniem, nie reagują również po fakcie.
"Próbujemy to sprawdzić"
Kierownik lokalnego Ośrodka Pomocy Społecznej, w którym zapisana była mama Nikoli, nawet nie zajrzał do akt rodziny. Na pytanie, ile razy udało mu się skontaktować z ojcem dziewczynki po tym, jak ten wyszedł na wolność, odpowiada: "trudno mi powiedzieć". - Próbujemy to sprawdzić - mówi Piotr Wilgowicz z GOPSu Iłowo-Osada.
Niewiele więcej można dowiedzieć się w urzędzie wojewódzkim. Urzędnicy z Olsztyna zapewniają, że zajmą się sprawą, ale w pierwszej kolejności odsyłają do wójta miejscowości, w której doszło do tragedii. - Stała się tragedia - potwierdza Marek Wiśniewski, wójt gminy Iłowo-Osada. Jak jednak mówi, dociekać, czy i kto zawiódł, na razie nie zamierza. - Na dziś emocje, które temu towarzyszą, nie mogą być podstawą do tego, żeby przeprowadzać jakieś nadzwyczajne kontrole - komentuje sprawę.
Policjanci to nie "jasnowidze"
Do winy nie poczuwa się również policja. - To już jest kwestia dyskusji takiej, gdy mówimy być może o jasnowidzeniu. A tym niestety się nie zajmujemy i nie mamy takiej możliwości - tłumaczy brak prewencji w sprawie dziewczynki i jej mamy Mariusz Sokołowski z Komendy Głównej Policji. A eksperci podkreślają: w takiej kwestii jasnowidzem być nie trzeba. - Pracownicy różnych służb mówią: sprawcy nie ma, czyli przemoc ustała. Ale to jest złudne, ponieważ sprawca wróci do domu i przemoc się wznowi - komentuje Renata Durda z Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia”, nawiązując do okresu, kiedy ojciec przebywał w więzieniu. - I właśnie wtedy jest dobry czas na pracę z rodziną po to, aby on nie wszedł w te swoje stare buty - dodaje. Według mecenas Iwony Zygmunt-Kamińskiej, w sprawie rezygnacji z Niebieskiej Karty zabrakło refleksji. - Czy po powrocie tego sprawcy do domu, w którym mieszka rodzina, wobec której stosowana była przemoc, nie powinna z automatu, czyli z urzędu, zostać wdrożona ponownie procedura Niebieskiej Karty - tłumaczy prawnik.
Nikt się nie poczuwa do odpowiedziaolności
Za prowadzenie Niebieskich Kart od czterech lat odpowiadają zespoły, w których skład wchodzą między innymi pracownicy socjalni, policjanci, kuratorzy, lekarze, pielęgniarki, nauczyciele. O zamknięciu karty decyduje taki właśnie zespół. I odpowiedzialność się rozmywa, lub też nikt nie chce jej na siebie wziąć. - Jeżeli nie będziemy uczyć profesjonalistów wrażliwości i umiejętności w takiej diagnostyce, to na pewno takie przypadki będą się zdarzały - komentuje Maria Keller-Hamela z Fundacji "Dzieci Niczyje".
Szef fundacji Happy Kids postuluje obligatoryjny i stały nadzór nad rodzinami, w których stwierdzono przemoc. - Jeżeli raz została założona Niebieska Karta, to jej procedura może dopiero wtedy zostać zamknięta, kiedy dziecko albo się usamodzielni, albo ukończy 18. rok życia - tłumaczy Aleksander Kartasiński, prezes Fundacji "Happy Kids". Ministerstwo pracy i polityki społecznej - resort zatrudniający ponad czterysta osób - drugi dzień nie jest w stanie znaleźć kogoś, kto udzieliłby nam kompetentnej wypowiedzi.
Autor: bieru//rzw / Źródło: "Fakty" TVN
Źródło zdjęcia głównego: TVN24