Na drzwiach jego oficyny można przeczytać plakietkę "Ostatni drukarz RP". Maszyny drukarskie zbierał przez lata. Szukał, kupował, odnawiał, a wszystko po to, by pokazać je młodym ludziom. Z własnej emerytury odnowił też maleńki lokalik na krakowskim Zabłociu. Teraz to wszystko może pójść na marne.
"Zwykle zaczynam o 10 albo o 11, nieraz już o 9. Wychodzę o 16-17, ale czasem zostaje dłużej. W niektóre dni wcale mnie nie ma" – wita nas napis na drzwiach Officyny Typographica.
Artysta z podziemia
Pan Józef Rakoczy sztywnych godzin pracy nie ma, bo nie musi. Od kilku lat jest na emeryturze. Dzieło swojego życia jednak kontynuuje. Zaczęło się 50 lat temu, na Wielopolu. To tam, pod okiem przedwojennych mistrzów drukarskich pan Józef pobierał nauki w technice druku. Ten już wtedy uznawany był za sztukę, bo to druk nie byle jaki, a ten zapoczątkowany przez Gutenberga.
Jego praca w drukarni trwała aż do 1975 roku. Wtedy zaangażował się w podziemie: drukował ulotki, broszury. W końcu usłyszał informację, która dla drukarza z pasją brzmiała jak wyrok: za nielegalną działalność dostał zakaz wykonywania zawodu. Dożywotni.
- Imałem się różnych prac, w końcu zapadła decyzja o wyjeździe – mówi w rozmowie z portalem tvn24.pl pan Józef. Padło na Austrię, gdzie założył własną firmę. I to okazało się najlepszym z możliwych rozwiązań. Firma prosperowała tak, że w końcu trafiła na 31. miejsce na liście 100 najlepszych w branży. - Syn mówił jednak, że lepiej czuje się w Polsce. Chciałem, by przejął moje dziedzictwo i zdecydowałem się na powrót – relacjonuje pan Józef.
I wrócił, z ogromnym dorobkiem. Doświadczenie, które przywiózł, pozwoliło na spokojną pracę jeszcze przez kilka lat. W końcu stała się rzecz nieunikniona: druk masowy wyparł starą technikę. A dla pana Józefa przyszedł czas na emeryturę.
Stuletnie maszyny
To jednak nie oznaczało końca przygody z drukarstwem. Panu Józefowi udało się zebrać kilka drukarskich sprzętów. – To maszyny z całej Europy. Wyszukiwałem je, kupowałem i odnawiałem by odtworzyć drukarnię z minionych lat – opowiada nasz rozmówca. Najmłodsza z maszyn ma "jedynie" 60 lat. Najstarsza 117. Wszystkie działają.
Na kolekcję trzeba było znaleźć lokum. Dwa lata temu pan Józef prosił o pomoc prezydenta Krakowa, jednak, jak mówi, odpowiedzi nie dostał do dziś.
Poradził sobie sam: na Zabłociu, w krakowskiej kolebce drukarstwa, znalazł mały lokalik. Z własnych pieniędzy wynajął, wyremontował i zastawił sprzętami. – Byłem i jestem częstym gościem lombardów, bo gdy kończyły się fundusze, coś trzeba było sprzedać – śmieje się.
Lokal pozwolił spełnić odwieczne marzenie: zaprosić młodych ludzi do uczestnictwa w warsztatach. Udało się je zorganizować dwa razy. – Trwały cztery godziny. Przez ten czasu udało nam się od podstaw złożyć notes: zrobić wydruk, zszyć i zmontować. Oprócz tego pan Józef cały czas odpowiadał na nasze pytania, opowiada o technikach i historii druku, o maszynach. To było bardzo ubogacające – mówi nam Ola Lis, uczestniczka warsztatów.
Przyszła chęć na więcej. Teraz okazuje się jednak, że dzieło "ostatniego drukarza" może przepaść. Wynajmując lokal podpisał umowę na czas nieokreślony, z dwumiesięcznym wypowiedzeniem. A to przyszło pod koniec listopada. Z końcem stycznia maszyny, które pan Józef gromadził przez całe życie, nie będą miały się gdzie podziać.
Więcej czasu nie będzie
- Trudno do właściciela mieć pretensje, to prywatny inwestor. Mógł mnie jednak na to przygotować wcześniej. Na razie inwestycja nie ruszyła – mówi pan Józef.
Jak dodaje, decyzja o wyprowadzce w środku zimy to cios. - To nie czas na przeprowadzki, jeśli będzie słota, to muszę dobrze zabezpieczyć maszyny, żeby nie zaatakowała ich rdza – tłumaczy.
Zwróciliśmy się do zarządcy budynku. - Informujemy pana Józefa odpowiednio wcześnie, by zdążył ze wszystkim. Niestety nie możemy dać mu więcej czasu, bo inwestycja wkrótce się rozpocznie – słyszymy.
Pan Józef większy żal ma do urzędników. - Drukarze przez 500 lat służyli miastu i nie doczekali się uhonorowania. Nie chodzi o ekspozycje mojej osoby, po prostu jestem jednym z ostatnich, który stosuje tę technikę. Nie chciałem wsparcia finansowego, miałem skromne życzenie użyczenie małego lokalu, w którym mógłbym kontynuować pracę – tłumaczy.
- Jestem w takiej sytuacji, że i pieniędzy brakuje i sił brakuje. Chyba będę zmuszony to miejsce zlikwidować - dodaje.
Zapytaliśmy więc urzędników, czy są w stanie pomóc. Po naszym telefonie sprawą się zainteresowali.
- Zwróciłem się z zapytaniem do Zarządu Budynków Komunalnych. Musimy rozeznać potrzeby pana Józefa i być może będziemy w stanie mu pomóc - mówi Jan Machowski z urzędu miasta.
Likwidacji oficyny chcieliby uniknąć ci, którzy uczestniczyli w warsztatach. - To miejsce to ocalenie historii o drukarzach. Oczywiście są maszyny drukarskie w muzeum na Wawrzyńca, jednak kontakt z prawdziwym drukarzem, który zjadł zęby w zawodzie, to cenna rzecz – mówi Ola.
500 lat tradycji
Sama skończyła studia związane z drukarstwem i historią fachu zawsze się interesowała. W Krakowie do tej pory nie miała okazji go praktykować. Na szkolenia pasjonaci wyjeżdżali do Łodzi czy Warszawy. – Pierwszy druk na ziemiach polski powstał w Krakowie, mieliśmy piękne tradycje z tym związane: jedne z najważniejszych drukarni XV-wiecznych były w Krakowie – podkreśla.
- Jeśli oficyna zostanie zlikwidowana, to skończy się 500-letnia tradycja - kwituje pan Józef.
Autor: Magdalena Więsek / Źródło: TVN24 Kraków
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Kraków