Pięć osób - czworo aktywistów, którzy blokowali wycinkę drzew w Puszczy Białowieskiej oraz reporterka TVN24 Marta Abramczyk relacjonująca ubiegłoroczne protesty - zostało w środę uniewinnionych przez Sąd Rejonowy w Hajnówce.
Środowy proces dotyczył protestu, który miał miejsce pod koniec sierpnia ubiegłego roku. Grupa aktywistów zablokowała wtedy ciężkie maszyny wycinające Puszczę Białowieską. Na miejscu pojawili się dziennikarze, w tym reporterka TVN24 Marta Abramczyk.
Strażnicy leśni nie pozwolili dziennikarzom relacjonować, co działo się na miejscu. Doszło do utarczek i - zdaniem leśników - popełnienia wykroczenia między innymi przez dziennikarkę TVN24.
Środowa rozprawa przed Sądem Rejonowym w Hajnówce trwała niewiele ponad trzy godziny. Przed sądem stanęło czworo aktywistów oraz dziennikarka TVN24 Marta Abramczyk.
Jak relacjonowała reporterka TVN24 Anna Borkowska-Minko, zarzucano im naruszenie artykułów 151 i 157 kodeksu wykroczeń, czyli wejście na teren objęty zakazem i nieopuszczenie go na wezwanie straży leśnej.
"Szarpano mnie, kazano wsiąść do samochodu"
Jak zeznawała przed sądem Marta Abramczyk, na miejscu pojawiła się cała grupa strażników leśnych. - Najpierw kilku, później kilkunastu, a na koniec myślę, że kilkudziesięciu, którzy zaczęli nas stamtąd odciągać - mówiła.
- Mnie też szarpano, kazano mi wsiąść do samochodu. Operator, który był ze mną na miejscu miał również problemy, zasłaniano mu kamerę, spychano ją w dół. Jedyne komunikaty, które słyszałam to: "proszę nie nagrywać", "proszę wsiąść do samochodu". Nie przypominam sobie, żebym słyszała komunikaty: "proszę wyjść, ponieważ jest to miejsce objęte zakazem" - relacjonowała Abramczyk.
Aktywiści i dziennikarka TVN24 uniewinnieni
Decyzją sądu aktywiści i dziennikarka zostali uniewinnieni. Wyrok jest nieprawomocny. - Sąd stwierdził, że wszystkie obwinione osoby, które występowały dzisiaj w sądzie, działały w stanie wyższej konieczności - przekazała reporterka TVN24 Anna Borkowska-Minko.
- Nie ukrywam, że jest to pewna radość, ale z drugiej strony w ogóle czegoś takiego nie powinno być. Te sprawy (dotyczące protestów w Puszczy Białowieskiej - red.) cały czas się toczą. Sam mam kilka spraw, które jeszcze się nie zakończyły. Samo to, że jesteśmy tutaj ciągani; że nie został wydany jakiś odgórny przepis, który by nas uniewinnił z automatu, to jest dla mnie jakieś kuriozum - powiedział po rozprawie jeden z aktywistów.
- Jest satysfakcja, aczkolwiek to sytuacja bardzo trudna. Gdy dzieje się coś naprawdę poważnego, gdzie sytuacja nie jest jednoznaczna, dziennikarz w ułamku kilku sekund musi podjąć decyzję, czy złamać zakaz wstępu do lasu i relacjonować to, co się dzieje na miejscu, czy też poddać się temu i po prostu wyjść. Ja sobie nie wyobrażam tej drugiej opcji. Zadaniem dziennikarza jest to, żeby pokazywać to, co się dzieje na miejscu - mówiła dziennikarka TVN24 Marta Abramczyk.
"Tereny w Puszczy były obejmowane zakazem ad hoc"
O tym, jak wyglądała praca dziennikarzy relacjonujących protesty w puszczy, opowiadała w środę reporterka TVN24 Anna Borkowska-Minko. Jak mówiła, "kuriozalne jest to, że tereny były obejmowane zakazem ad hoc".
- Niejednokrotnie rejestrowaliśmy, gdy podczas jakiegoś protestu aktywistów nagle pojawiała się grupa strażników leśnych z tabliczką "zakaz wstępu". Stawiali ją w lesie w jakimś miejscu i zabraniali wejścia dziennikarzom - zwróciła uwagę Borkowska-Minko.
Dodała, że gdyby dziennikarze nie przechodzili przez zakaz wstępu, wówczas opinia publiczna nie dowiedziałaby się, co dzieje się na terenie Puszczy Białowieskiej.
Wyrok europejskiego Trybunału
Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w połowie kwietnia orzekł, że decyzje polskich władz w sprawie zwiększonej wycinki w Puszczy Białowieskiej naruszają europejskie prawo.
Dodał, że wycinka nie mogła być uzasadniona bezprecedensową gradacją kornika drukarza. Wyrok nie wiązał się z karami finansowymi, bo Polska wycofała ciężki sprzęt z puszczy. Gdyby jednak doszło do wznowienia wycinki, Komisja Europejska mogłaby wnioskować o sankcje finansowe.
Z kolei w połowie maja minister środowiska Henryk Kowalczyk wydał polecenie, by uchylić decyzję byłego szefa Lasów Państwowych, która pozwoliła na usuwanie z Puszczy Białowieskiej drzew zasiedlonych przez korniki.
Minister: mama nadzieję, że sprawy zostaną automatycznie umorzone
Minister środowiska Henryk Kowalczyk, pytany 18 maja o możliwe wycofanie wniosków o karanie aktywistów protestujących w Puszczy Białowieskiej, odparł, że "propozycje dotyczące odstąpienia od karania już były i one się materializują. Są już wykonywane".
- Tych spraw z wniosku straży leśnej albo leśnictw było ponad 300. Zostały one podzielone na różne kategorie. 95 procent to były sprawy związane z wejściem na teren zakazany, czyli tam, gdzie był zakaz wstępu do lasu - powiedział. - Dyrektor zarekomendował, że jako oskarżyciel posiłkowy Lasy Państwowe wydadzą oświadczenie, że rezygnują ze statusu pokrzywdzonego i wycofują się jako oskarżyciel posiłkowy. To daje sądowi otwartą drogę do umorzenia sprawy - dodał. Wyraził nadzieję, że sprawy, które nie zostały jeszcze wszczęte, zostaną umorzone automatycznie.
"Sąd powinien ostatecznie zdecydować"
Jak relacjonowała w środę reporterka TVN24 Anna Borkowska-Minko, procesy jednak nadal się toczą.
- Jak mówiła mi kilka tygodni temu policja, wnioski nadal będą w sądzie, bo to sąd powinien ostatecznie zdecydować, czy dane osoby wymagają ukarania z Kodeksu wykroczeń, czy też nie - przekazała.
Z kolei sąd - jak tłumaczyła - chce wysłuchać relacji obwinionych.
Dziennikarz winny, ale nie zostanie ukarany
Sędzia, uzasadniając wyrok, stwierdził, że dziennikarz przekroczył stan wyższej konieczności, ale "realizował czynności związane ze swoją pracą". Lasy Państwowe zarzuciły mu, że wszedł na teren objęty zakazem wstępu i nie opuścił go mimo wezwań Straży Leśnej.
Autor: js,kb//kg / Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24