Górczewska na wysokości centrum handlowego zmieniła się w niedzielę w podręcznikowy przykład tego, jak nie należy wprowadzać zmian w organizacji ruchu. Wprowadzające w błąd znaki, jazda pod prąd i chaos – tak to można opisać w skrócie. Pisaliśmy zresztą o tym przez cały dzień. CZYTAJ WIĘCEJ NA TEN TEMAT.
Próbowaliśmy spytać o całe zamieszanie ratusz i firmę Gulemark (odpowiedzialną za rozbudowę II linii metra na Woli), ale nie odbierali od nas telefonów. Dlatego Lech Marcinczak, reporter tvnwarszawa.pl, poprosił na miejscu o komentarz jednego z przedstawicieli wykonawcy.Ten zapytany o tak słabo przygotowaną organizację, odpowiedział po angielsku: - Go home and sleep. ("Idź do domu spać" - tłum.).
Nieco więcej powiedział stojący obok mężczyzna posługujący się językiem polskim. - Nasz podwykonawca się nie popisał i teraz to poprawiamy - powiedział. I dodał, że były też "problemy pogodowe". Żaden z tych przedstawicieli wykonawcy nie chciał podać swojego nazwiska.
Burmistrz zaniepokojony
O możliwość interwencji w sprawie chaosu na Górczewskiej zapytaliśmy burmistrza Woli. Ten jasno i słusznie podkreśla, że za organizację ruchu odpowiada Gulermark. Jednocześnie sam przyznaje, że jego zdaniem "tempo prac jest skandalem".
"Interweniowałem telefonicznie w tej sprawie" - zapewnił Krzysztof Strzałkowski.
@k_wisniewska wykonawca opanował sytuację— K.Strzałkowski (@KStrzalkowski) 27 listopada 2016
Wieczorem głos zabrała też wiceprezydent miasta Renata Kaznowska, która zapewniła, że na poniedziałek wszystko jest przygotowane.
"Dokładnie o godzinie 17:00 zakończyliśmy dzisiaj wdrażanie organizacji ruchu. Na ulicach pojawiły się tysiące nowych znaków więc kierowcy potrzebują trochę czasu na zapoznanie się. Na jutrzejszy dzień wszystko gotowe. Teraz wiele zależy od kierowców. Pierwsze 7 dni kiedy kierowcy przyzwyczajają się do nowych tras będzie jak zawsze trudne. Sytuacja będziecie na bieżąco monitorowana. Od rana do pomocy będzie policja i straż miejska" - napisała w mediach społecznościowych wiceprezydent.
Chaos na ulicy
Nasz reporter nie ukrywa, że przedstawiciele wykonawcy zachowywali się nieodpowiedzialnie. – Wszystko jest nieprzygotowane. Znaki drogowe powinni być pozdejmowane znacznie wcześniej, przed wprowadzeniem nowej organizacji ruchu, a nie teraz – na bieżąco. A tak się właśnie dzieje – opisuje Lech Marcinczak.
- Panuje zupełny chaos. Kierowcy jeździli pod prąd albo po pasie zieleni, bo nie wiedzieli, co mają robić. Dosłownie milimetry dzieliły od zderzenia – opisuje Lech Marcinczak.
- Widziałem również sytuację, gdzie samochody i autobusy przejeżdżały mimo zakazu wjazdu. Wykonawca zaczął reagować i usunął znak dopiero po naszej interwencji – dodaje.
Marcinczak zauważa też, że nie ma przejść dla pieszych ani sygnalizacji świetlnej. - Ci, którzy odpowiadają za ich zamontowanie nie wiedzą nawet, gdzie powinni ją ustawić – podkreśla. - Wszystkie zmiany wprowadzane są na bieżąco, "na żywym organizmie", co odbija się na kierowcach – podsumowuje .
Wykluczające się znaki, chaos
Chaos na budowie metra
ran/kw/sk