Skontaktował się z nami pan Martin z Warszawy i opowiedział o agresywnym zachowaniu innego kierowcy, którego doświadczył w piątek, jadąc samochodem ulicą Radzymińską.
- Sytuacja miała miejsce w piątek około godziny 15.30 w Warszawie przy ulicy Radzymińskiej, nieopodal Dworca Wileńskiego w kierunku Targówka. Zjechałem na zielonej strzałce z ulicy Targowej i jechałem przez zupełnie pustą Radzymińską, skrajnym prawym pasem. Za przystankiem Heleny Rzeszotarskiej zatrzymałem się i do samochodu wsiadł mój znajomy. Oczywiście wcześniej zasygnalizowałem zjazd, zatrzymałem się nie blokując toru jazdy żadnym samochodom. Zresztą nie było żadnych innych w pobliżu - opowiedział.
Zaczął spychać ich z jezdni
Pan Martin dodał, że chwilę później na ulicy pojawił się za nim inny pojazd. - Po włączeniu się do ruchu, nagle za nami pojawiła się biała toyota i zaczęła przeraźliwie trąbić. Nie wiedziałem co się dzieje. Kierowca miał do dyspozycji trzy pasy, jednak musiał jechać tym, co my. Trąbienie zdezorientowało nas do tego stopnia, że znajomy nie zdążył nawet zapiąć pasów. Na nagraniu słychać dźwięk alarmu. Wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko. Toyota zaczęła zajeżdżać nam drogę i spychać z jezdni. Błyskawicznie znalazłem się na skrajnym lewym pasie. Próbowałem przyspieszyć, ale światła to uniemożliwiły - mówił.
Mężczyzna stwierdził, że kierowca drugiego pojazdu szukał konfliktu. - Musiał być pod wpływem jakichś środków odurzających, ewidentnie szukał zaczepki. Wyzywał, rzucił w nas butelką, po czym zaczął zbliżać się i uderzać w mój samochód jakąś puszką. Siedzący obok kolega otworzył szybę, by na niego krzyknąć, a wtedy ten prysnął potężnym strumieniem gazu pieprzowego, oślepiając zarówno pasażera, jak i mnie. Substancja dostała mi się do dróg oddechowych i w prawe oko. Zaczął dusić mnie obezwładniający kaszel, w dodatku widziałem częściowo tylko na jedno oko. Byłem na lewym pasie, nie miałem gdzie się zatrzymać. To było bardzo niebezpieczne. Finalnie udało mi się zatrzymać kawałek dalej, przy Szwedzkiej - relacjonował.
Wylądowali na SOR
- Obaj z kolegą wylądowaliśmy na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Ze względu na długi czas oczekiwania i skuteczność przemycia oczu wodą i mlekiem zrezygnowaliśmy z badania. Nie chcieliśmy blokować kolejki bardziej potrzebującym pacjentom. Po zdarzeniu od razu zadzwoniłem na 112, sprawę też zgłosiłem osobiście na bródnowskim komisariacie - mówił.
Pan Martin podkreślił, że wraz z pasażerem mieli dużo szczęścia. - Sytuacja była bardzo groźna. W zasadzie tylko fakt, że na ulicy było luźno spowodował, że nie doszło do poważnego wypadku - zakończył.
Informacje przekazane przez kierowcę próbujemy zweryfikować na policji.
Autorka/Autor: asz, katke
Źródło: Kontakt24, tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Mart/Kontakt24