Oddział położniczo-ginekologiczny szpitala w Nowym Dworze Mazowieckim został zamknięty po wykryciu zakażeń koronawirusem. Jak mówi nam dyrektor medyczny szpitala, żadna z tych osób nie miała objawów choroby COVID-19. Dyrekcja dowiedziała się o tym tylko dlatego, że testy wykonywane są każdemu pacjentowi i pracownikowi placówki.
Dyrektor medyczny szpitala w Nowym Dworze Mazowieckim Łukasz Tomasik przyznaje, że na masowe wykonywanie testów mogą sobie pozwolić, bo są małym, powiatowym szpitalem. - Każdy pacjent, który do nas trafia i każdy pracownik jest badany pod kątem koronawirusa. Mamy taką możliwość, bo szpital jest nieduży, a warto to robić dla dobra i bezpieczeństwa wszystkich, którzy u nas przebywają czy pracują - wyjaśnia.
W ramach tych testów okazało się, że pięć osób ze szpitala jest zakażonych: dwie pacjentki i trzy osoby z personelu.
Od razu położyli ją w odizolowanym miejscu
Jedna z tych pacjentek, 75-latka, trafiła na oddział internistyczny, ale w oczekiwaniu na wynik testu położono ją w odizolowanym miejscu. Dyrektor zapewnia, że personel zachowywał wszelkie procedury przy kontakcie z pacjentką. - Ta pani nie miała objawów zakażenia, ale mamy już doświadczenie i wiemy, że trzeba uważać. W marcu trafił do nas pacjent zakażony koronawirusem i przeprowadzony przez przyjęciem wywiad nie wskazywał, że może być nosicielem. Położyliśmy go na sali z innym pacjentem, który, niestety, zakaził się i zmarł - przypomina dyrektor.
Jak się okazało, 75-latka też była zakażona koronawirusem. Dyrekcja starała się przepisać ją do szpitala jednoimiennego. - Jeden nam odmówił, więc zadzwoniliśmy do innego i decyzja była taka sama. Poradzili, żeby pacjentka była w domu, obserwowała się i jeśli źle się poczuje, wtedy niech zgłosi się do szpitala - mówi Tomasik i zastrzega, że dzięki temu, że od razu traktowali pacjentkę jako potencjalnie zakażoną, nikt z personelu ani z pacjentów oddziału internistycznego nie trafił na kwarantannę.
Zamknięty oddział położniczo-ginekologiczny
Trochę inaczej było w przypadku drugiej zakażonej, która trafiła na oddział położniczo-ginekologiczny i lekarze wykonali jej cesarskie cięcie. - I w tym przypadku test wyszedł pozytywny. To nie jest możliwe, żeby zakaziła się w szpitalu, bo trafiła do nas w środę i od razu zrobiliśmy jej test - zastrzega nasz rozmówca. - Ta kobieta trafiła do szpitala MSWiA, bo jest po zabiegu operacyjnym i musi być pod opieką lekarza - precyzuje.
Pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa wyszedł również u jednej z położnych. - Dlatego sanepid podjął decyzję o zamknięciu oddziału położniczo-ginekologicznego. Większość personelu poszła na kwarantannę - informuje Tomasik.
Kiedy można spodziewać się wznowienia pracy oddziału? - Testy można wykonywać siedem dni po kontakcie z zakażonym i, teoretycznie, jeśli wyjdą ujemne, to personel może wrócić. Mamy jednak doświadczenie z interną, którą sanepid otworzył dopiero po dwóch tygodniach. Spodziewamy się, że tak może być i w tym przypadku - przyznaje dyrektor.
"Nie mieli żadnych objawów"
Nasz rozmówca zwraca uwagę na jedną zaskakującą prawidłowość: - Żadna z tych pięciu osób, u których wykryliśmy koronawirusa, nie miała żadnych objawów zakażenia: nie mieli gorączki, duszności, kaszlu ani - wedle informacji zebranych w wywiadzie - kontaktu z kimś zakażonym. To tym bardziej pokazuje, że w tym systemie weryfikacji potencjalnie zakażonych, najskuteczniejsze jest masowe wykonywanie testów.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Artur Węgrzynowicz / tvnwarszawa.pl