Po 5 latach od makabrycznej śmierci Jolanty Brzeskiej, dziś pewne jest tylko to, że 1 marca 2011 roku na obrzeżach Lasu Kabackiego przypadkowa osoba znalazła jej spalone ciało.
Mieszkała sama w kamienicy, którą miasto zwróciło handlarzom roszczeniami. O ironio, tę kamienice po wojnie odbudowywał jej ojciec, za co jej rodzina dostała przydział na jeden z lokali. Mieszkała tu od 1951 roku. W ostatnich latach kobieta weszła w konflikt z nowym właścicielem, który chciał się jej pozbyć z lokalu.
- Po nocach spać nie mogę, jestem cały czas zastraszona. Cały czas niepokój o to, co będzie jutro, o to co będzie dalej - mówiła mediom niedługo przed śmiercią.
Walczyła o swoje i innych
Współpracownicy ze stowarzyszenia, w którym broniła praw lokatorów mówią o niej "zadziorna kobieta". Była znana ze swej nieustępliwości w walce z czyścicielami kamienic, wytaczała im procesy, pomagała w sądach sąsiadom a nawet nieznajomym. To ona założyła Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów, które do dziś pomaga lokatorom. - Naraziła się ludziom, którzy zarabiają na odzyskiwaniu budynków - mówi Piotr Ciszecki z WSL.
I za to - według przyjaciół i rodziny - zginęła. Co w swojej ekspertyzie potwierdza Instytut Opinii Sądowych. "Można przypuszczać, że sprawcy byli związani ze sprawą odzyskiwania nieruchomości lub zostali wynajęci przez takie osoby" - czytamy w opinii ekspertów z 2013 roku.
Jakby wyszła na moment
W mieszkaniu kobiety nie stwierdzono śladów włamania - wyglądało tak, jakby na chwilę do kogoś wyszła. Nie zabrała ze sobą ani dokumentów ani telefonu, z którym nigdy się nie rozstawała. - Mięso było przygotowane na obiad w lodówce, były niepozmywane naczynia, czego mama nie miała w zwyczaju - mówi córka Brzeskiej, Magdalena. Wszystko wskazywało na to, że za chwilę miała wrócić.
- Pamiętam, że policja dotarła do świadka, który rzekomo widział, jak Brzeską ktoś wciąga do auta. Ale później nie powtórzył tego do protokołu, więc nie ma twardego dowodu na to, że została porwana - mówi dziennikarz śledczy Jakub Stachowiak z oko.press, który bada tę sprawę od początku.
"Powinna mieć obrażenia na rękach, a nie miała"
Jedna z hipotez zakłada, że kobieta mogła wyjść z mieszkania z kimś kogo doskonale znała. Na ciele Jolanty Brzeskiej nie znaleziono żadnych śladów walki. Śledczy od razu przyjęli, że to było samobójstwo.
W opisie z akt sprawy czytamy: "Zwłoki położone były na brzuchu, nogi wyprostowane, prawa ręka odchylona od ciała pod kątem 90 stopni, lewa włożona pod głowę, ciało na całej powierzchni zostało spalone". - Podczas sekcji zwłok wykazano, że miała dym w płucach, co oznacza że paliła się żywcem. Ale na rękach nie miała śladów poparzeń, a naturalnym odruchem jest, że próbowałaby się gasić. Powinna mieć obrażenia na rękach, a nie miała. To zastanawiające - dodaje Stachowiak.
Sprawcy prawdopodobnie najpierw ogłuszyli kobietę, a później podpalili. Ale to tylko jedna z hipotez wykluczających samobójstwo.
- Po co byłoby zabijać się, aby nikt o tym nie wiedział i nie zostawiać żadnych wskazówek. Zabiłam się, bo protestuję. To się kupy nie trzyma - zastanawia się dziennikarz śledczy.
"Nie było planu śledztwa"
Zastanawiające było też to, że kobieta- w wersji przyjętej przez śledczych - miała popełnić samobójstwo, wybierając tak bolesną metodę śmierci. I zrobić to kilkanaście kilometrów od domu, na uboczu. - To na pierwszy rzut myśli było absurdalne - mówi Magdalena Brzeska. - Policjanci szli tym tropem, bo było im wygodnie. Przyjechali, znaleźli spalone zwłoki, no to ktoś się podpalił. Było im wygodnie przyjąć taką wersję wydarzeń.
Na miejscu zbrodni niewłaściwie zabezpieczono wszystkie dowody. Kiedy śledczy powoli zaczęli iść w kierunku zabójstwa, na zbieranie dowodów pod tym kątem było już trochę za późno. Prokuratura nie zdążyła zabezpieczyć bilingów i monitoringu. Nie wspominając już o przesłuchaniach osób, które mogły być zamieszane w sprawę i sprawdzeniu chociażby samochodu, którym kobietę prawdopodobnie przywieziono do lasu. Ostatecznie w kwietniu 2013 roku śledztwo umorzono z powodu niewykrycia sprawców.
- Umorzenie postępowania nigdy nie jest sukcesem ani policji ani prokuratury, jest to rodzaj porażki. Natomiast czasami, mimo wykonania wszystkich możliwych czynności procesowych na dany czas, sprawców ustalić nie można. Nie zauważam błędu w tej sprawie - tłumaczył w styczniu 2016 Przemysław Nowak, ówczesny rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Zbigniew Ziobro obrócił te słowa w pył.
Dokładnie w momencie kiedy cała Polska mówiła o mafii reprywatyzacyjnej - w sierpniu tego roku - minister Ziobro zwoła konferencję prasową, na której ogłosił wznowienie śledztwa w tej sprawie i punktował błędy prokuratury. - Nie było planu śledztwa, nie było dynamiki czynności, był błędny tor tak na prawdę nawet wbrew błędnie przyjętej kwalifikacji - to było nieumyślne spowodowanie śmierci. Cały czas forsowano wersję samobójstwa wbrew faktom - mówił Ziobro.
Śledztwo na nowo
Pytanie tylko, czy po 5 latach od tamtych wydarzeń i zaniedbaniach, o których mówi minister - ustalenie sprawców będzie w ogóle możliwe.
- Zawsze jest taka szansa i liczymy na to, że czynności które teraz będą podejmowane, doprowadza do rozwikłania tego postępowania i do wyjaśnienia wszystkich okoliczności tego dramatycznego zdarzenia - oświadcza Maciej Załęski, rzecznik prokuratury regionalnej w Gdańsku.
Prokuratura, która ma rozwiązać zagadkę śmierci Jolanty Brzeskiej jest jeszcze bardziej oszczędna w słowach od ministra sprawiedliwości. - Sprawą będzie się zajmowało Centralne Biuro Śledcze Policji. Zostało zainicjowane powołanie specjalnej grupy funkcjonariuszy - mówi Załęski.
I tyle. Poza tym, co już wiadomo, prokurator powołując się na dobro śledztwa nie chce zdradzać żadnych szczegółów. Ani w kwestii zaniedbań w pierwszym postępowaniu, ani w sprawie nowych ustaleń.
Pytanie więc na ile wznowienie śledztwa jest podyktowane nowymi ustaleniami a na ile grą polityczną, którą zarzuca opozycja. Wiceprezydent Warszawy Witold Pahl przypomina, że kamienicę w której mieszkała działaczka lokatorska zwrócił w prywatne ręce komisarz Warszawy z PiS-u.
Takie odbijanie piłeczki pomiędzy ratuszem a ministrem sprawiedliwości w ostatnich dniach trwało w nieskończoność.
- Nie łudźmy się, że PiS zapałało wielką sympatią do lokatorów. To też jest partia odpowiedzialna za zaniedbania w tej kwestii - mówią przedstawiciele stowarzyszeń lokatorskich. Rozgrywki polityczne ich dziś nie interesują. Za najważniejsze uważają to, że pojawiła się szansa na rozwiązanie tej zagadki. Bo Brzeska jest dla nich ikoną.
Prześwietlanie prokuratury
Żadna z osób, które pracowały przy tamtym śledztwie, dziś nie chce o tym rozmawiać przed kamerą. Jak tłumaczą - nie chodzi tutaj o to, że na swoją obronę nie mają argumentów - tylko o to, aby żadne wypowiedziane przez nich słowo nie zostało teraz wykorzystane przeciwko nim. - Ja mam wrażenie, że jest zrobiona taka nagonka, wielu prokuratorów boi się o swoją przyszłość. Jesteśmy potraktowani co najmniej jak współsprawcy tego, co się wydarzyło - mówi anonimowo jeden z policjantów uczestniczących wówczas w śledztwie.
Nad grobem zamordowanej
- To jest takie rozerwanie mnie na dwa... To jest rozrywanie moich ran, które zdążyły się już trochę zabliźnić - mówi Magdalena Brzeska. - Bo każdy ma szansę na przeżycie swojej żałoby. Ja bardzo długo musiałam ją przeżywać, bo zanim otrzymałam akt zgonu, zanim mogłam pochować swoją mamę, musiałam cały czas z tym wszystkim żyć. I teraz z powrotem każe mi się wykopać moją mamę i z powrotem przeżywać to na nowo - mówi córka spalonej kobiety.
Na pytanie czy nie chce się dowiedzieć, kto brał udział w zabójstwie odpowiada: a co mi to da?
Rafał Stangreciak, TVN24