Był bierny podczas badania, żadnych reakcji i zainteresowania, nie był w stanie sam się podnieść, nawet nie próbował - tak o psie zamordowanego byłego premiera PRL Piotra Jaroszewicza mówił w środę przed sądem weterynarz. Zwierzę przeżyło noc zabójstwa w 1992 roku, ale najpewniej zostało oszołomione przez sprawców.
Sąd Okręgowy w Warszawie kontynuuje przesłuchania świadków w procesie dotyczącym śmierci byłego premiera PRL Piotra Jaroszewicza i jego żony. W środę zeznania składali weterynarz oraz policjant, który jako jeden z pierwszych zjawił się na posesji Jaroszewiczów. Dotyczyły one tego, w jaki sposób w dniu zabójstwa oszołomiony mógł zostać pies należący do małżeństwa. Ważący blisko 50 kilogramów sznaucer olbrzym przeżył napad, ale został unieszkodliwiony przez sprawców.
- Gdy znaleźliśmy się na posesji, podbiegł pies, ale zachowywał się dziwnie, powłóczył tylnymi nogami. Nie był agresywny. Od dzieciństwa mam uraz do psów, a one wyczuwają, czy ktoś się ich boi. Gdyby był agresywny, na pewno by mnie zaatakował, ale on był oszołomiony - zeznawał świadek, który 30 lat temu pojawił się jako jeden z pierwszych policjantów na miejscu zbrodni. Pies miał być na zmianę pobudzony i szczekać, a później popadać w apatię.
Wkrótce na miejscu tragedii zaczęły się pojawiać kolejne ekipy śledczych. Kilka godzin później psa zbadał weterynarz zajmujący się także psami policyjnymi, a pies miał być w gorszym stanie. - Był bierny podczas badania, żadnych reakcji i zainteresowania, nie był w stanie sam się podnieść, nawet nie próbował - zeznał w środę weterynarz. Dopiero podane lekarstwa nieco "ocuciły" zwierzę.
- Być może mu coś podano. (...) Nierealne, aby to się zmieściło w kawałku kiełbasy - zaznaczył weterynarz, pytany przez sąd o możliwość doustnego podania psu luminalu. Jak ocenił - biorąc pod uwagę stan zwierzęcia podczas badania dokonanego co najmniej dobę po zbrodni - to "musiałaby być garść tabletek". Wówczas jednak takie pożywienie - jak kontynuował - byłoby gorzkie, mogłoby też wywołać odruch wymiotny.
Jednocześnie ten świadek ocenił, iż wykluczone jest, aby kilka godzin wcześniej pies miał fazy pobudzenia - szczekał i biegał. Weterynarz zaznaczył, że działania luminalu "z czasem się osłabia - a nie odwrotnie".
Proces w sprawie śmierci małżeństwa Jaroszewiczów
Proces w sprawie zabójstwa Piotra Jaroszewicza i jego żony toczy się w Sądzie Okręgowym w Warszawie od sierpnia 2020 roku. Sąd ten stara się wyjaśnić jedną z najgłośniejszych zbrodni lat 90., do której doszło w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku.
Według obecnego aktu oskarżenia sprawcami zbrodni byli trzej członkowie "gangu karateków", który w latach 90. dokonał kilkudziesięciu napadów rabunkowych. Rabunkowy charakter miała mieć też - zdaniem śledczych - zbrodnia popełniona na Jaroszewiczach.
Prokuratura oskarża Roberta S. o uduszenie Piotra Jaroszewicza oraz zastrzelenie jego żony Alicji Solskiej-Jaroszewicz, a Dariusz S. i Marcin B. oskarżeni są o współudział w zabójstwie byłego premiera. Robertowi S. zarzucono również zabójstwo małżeństwa S. w 1991 roku w Gdyni oraz usiłowanie zabójstwa mężczyzny w Izabelinie. Grozi im kara dożywotniego pozbawienia wolności.
Weterynarz: na posesji zastałem totalny bałagan
Według ustaleń śledczych, ofiary wytypował Roberta S., który sam opracował plan napadu, a następnie wtajemniczył pozostałych dwóch sprawców. Po dotarciu pociągiem we wczesnych godzinach porannych 31 sierpnia 1992 roku do Warszawy, z Dworca Głównego przestępcy udali się kolejką podmiejską do Anina. Następnie pokonali pieszo trasę na tyły posesji małżeństwa Jaroszewiczów, gdzie po zamaskowaniu swojej obecności rozpoczęli całodzienną jej obserwację. Robert S. przygotował specjalną odzież, sznurki (sprawcy nie mieli ze sobą broni palnej, jedynie Dariusz S. miał nóż). On też podał biegającemu po ogrodzie psu jedzenie ze środkiem nasennym.
- Po wejściu na teren posesji zastałem totalny bałagan. Armia ludzi chadza w lewo, w prawo, pali papierosy, a co najmniej połowa była tam nie na miejscu. Zawsze się pojawiają różni ludzie, żeby potem opowiadać, jacy są ważni, bo byli na miejscu zbrodni - zeznał weterynarz.
Dodał, że on sam nie wiedział początkowo, po co został wysłany. Tymczasem - jak zeznał ten świadek - pies w pewnym momencie oddał mocz. - Gdyby mnie uprzedzono, o co chodzi, to miałbym jakiś pojemnik, aby ten mocz złapać - powiedział i wskazał, że luminal najlepiej wykrywa się właśnie w moczu. Psu pobrano natomiast krew, wykonano później prześwietlenia. Świadek wyników badań krwi nie widział, zaś prześwietlenie nie wykazało fizycznych obrażeń zwierzęcia.
Proces ma być kontynuowany za miesiąc - kolejne dwie rozprawy wyznaczono na 26 i 31 maja. Wówczas przesłuchana ma być kolejna grupa świadków. Niewykluczone, że jeszcze w maju znajdą się wśród nich osoby związane w latach 90. z "gangiem karateków".
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum TVN