W rozmowie z Bogdanem Rymanowskim Ludwik Dorn skomentował chuligańskie incydenty, do jakich doszło 11 listopada. W jego ocenie decyzja o taktyce przyjętej przez policję "była podjęta na najwyższym szczeblu politycznym". Polityk Solidarnej Polski stwierdził, że premier "niesłusznie wziął ministra (Bartłomieja) Sienkiewicza w obronę, ale nie miał innego wyjścia".
- Założenia taktyczne zaproponował minister Sienkiewicz, a premier (Donald) Tusk je zaaprobował. Premier musiałby wyciągnąć konsekwencje wobec samego siebie, a do tego się nie pali - ocenił polityk.
- Tych wydarzeń na Skorupki, Wilczej, pl. Zbawiciela i Spacerowej można byłoby uniknąć - ocenił były szef MSWiA. Dorn uważa jednak, że błędy nastąpiły na najwyższym szczeblu politycznym i nie należy za nie obwiniać policjantów. - Z policjantów nie należy robić idiotów. Oni wykonywali dyspozycje polityczne przekazywane im drogą służbową przez kierownictwo Komendy Stołecznej. Zapadła decyzja na najwyższym szczeblu, przekazicielem i autorem czy współautorem tej decyzji jest MSW - ocenił.
Dorn ocenił również, że prezydent nie powinien był przepraszać Rosjan za incydenty, do których doszło w pobliży ambasady Federacji Rosyjskiej. - Wyszedł przed szereg - wyjaśnił Dorn, dodając, że wystarczająca w tym wypadku byłaby nota dyplomatyczna.
"Było palenie Marzanny, będzie palenie tęczy"
Dorn skomentował też spalenie tęczy na pl. Zbawiciela, które określił jako "niedopuszczalne". Ocenił jednak, że problemem jest to, że "nie bardzo wiadomo, czemu stoi ona tam, gdzie stoi". - Jej właścicielem jest Instytut Adama Mickiewicza, którego zadaniem jest promocja kultury polskiej za granicą. Tęcza była w jakiś sposób uzasadniona, bo najpierw stała trzy miesiące na pl. Luksemburskim w Brukseli, a potem miała stać trzy miesiące na pl. Zbawiciela w Warszawie - wyjaśnił.
Jego zdaniem, instalacja wywołuje obecnie takie emocje, że "w Warszawie narodzi się nowa odmiana sportu: palenie tęczy".
tvn24.pl/mtom/kg