Choć Legia jako jedyny z polskich klubów dalej gra w europejskich pucharach dzięki wyeliminowaniu fińskiego KuPS, to o grze podopiecznych Aleksandara Vukovicia nie można powiedzieć nic dobrego. Jednak licznie zgromadzeni kibice przy Łazienkowskiej oczekiwali, że ich ulubieńcy w końcu zaczną grać w piłkę, będą zdecydowanie przeważać i strzelą przynajmniej kilka goli. Przeliczyli się. W spotkaniu ze Śląskiem dobrze spisała się tylko defensywa, która zagrała na zero z tyłu.
Przewaga tylko w posiadaniu piłki
Pierwsza sytuacja bramkowa miała miejsce w 16. minucie i mało brakowało, a Legia strzeliłaby samobójczego gola. Po wrzutce z rzutu wolnego jeden z graczy Śląska zacentrował wzdłuż linii bramkowej, a Artur Jędrzejczyk uprzedził Piotra Celebana i piłka po jego próbie wybicia powędrowała niewiele nad poprzeczką. Chwilę później odpowiedział warszawski zespół, a konkretnie Jarosław Niezgoda, który uderzał głową po dośrodkowaniu Waleriana Gwilii – górą był jednak Matus Putnocky.
Kolejną okazję dla gospodarzy stworzył Luquinhas. Brazylijczyk był bardzo aktywny i mógł zostać nagrodzony za swoją pracę, gdyby nie golkiper rywali – Putnocky ponownie doskonale interweniował, tym razem wybijając piłkę na rożny po mocnym strzale z dystansu. Natomiast w 37. minucie na podobne rozwiązanie, co Luquinhas zdecydował się Arvydas Novikovas, ale futbolówka po jego uderzeniu odbiła się od Krzysztofa Mączyńskiego i opuściła boisko.
Choć legioniści oddali cztery celne strzały i mieli 63 procent posiadania piłki, to w ich grze brakowało pomysłu, polotu i skuteczności. Natomiast wrocławianie niczym się nie wyróżnili, a wynik mógł ich cieszyć.
Jeszcze nudniej
O ile w pierwszej połowie kibice przynajmniej zobaczyli kilka strzałów, tak po zmianie stron z boiska wiało kompletną nudą. Bramkarza próbował pokonać Paweł Stolarski, swoją szansę miał również rezerwowy Dominik Nagy, ale to by było na tyle – Legia grała słabo, a rywale za bardzo nie musieli przeszkadzać jej piłkarzom.
Vuković szukał nowych rozwiązań, oprócz Nagy'a wprowadził na murawę m.in. Jose Kante i Sandro Kulenovicia, który zanotował fatalny występ w rewanżowym meczu z KuPS. Jednak rezerwowi niewiele wnieśli w poczynania swojego zespołu. Z kolei Śląsk miał kilka dośrodkowań w pole karne i ewidentnie czekał na końcowy gwizdek – oddał tylko jeden celny strzał w całym meczu.
Sędzia Paweł Gil doliczył trzy minuty, ale wynik nie uległ zmianie. Piłkarzy gospodarzy żegnały gwizdy – po raz kolejny w obecnym sezonie.
Legia Warszawa - Śląsk Wrocław 0:0
PO/TG
Źródło zdjęcia głównego: Dominik Buze/Newspix.pl