"Setki trupów na budowie metra" to tylko miejska legenda?

Mroczne tajemnice warszawskiego metra
Mroczne tajemnice warszawskiego metra
Źródło: AGP Metro
Kurzawka, niewybuchy - na to budowniczowie II linii metra już trafili. Po Warszawie krąży też wstrząsająca opowieść o "setkach trupów w różnej fazie rozkładu", na które mieli się natknąć. - To kompletna bzdura - ucina wykonawca.

Choć historia o setkach ciał wykopanych na budowie w samym centrum miasta od początku wzbudzała wątpliwości, postanowiliśmy sprawdzić, jaki ma związek z rzeczywistością i skąd się wzięła.

Legenda z Podlasia

Początków tej historii szukać trzeba na... Podlasiu. A konkretnie w społecznym komitecie Podlasie XXI wieku, założonym przez Adama Czeczetkowicza - tym samym, który w 2006 roku zgłosił jako kandydata na prezydenta Krzysztofa Kononowicza. To on 20 sierpnia opublikował w internecie film, w którym razem z Markiem Czerniawskim, także z Podlasia XXI wieku, przekonują, że ciała wywożone są z bduowy metra w czarnych workach, jako gruz.

W filmie nie widać jednak żadnych kości ani zwłok. Nie pojawia się też żaden inny dowód. Autor powołuje się tylko na chcącego zachować anonimowość pracownika budowy. - Osoba, która mi to powiedziała, powiedziała też, że tego się nie ujawnia, bo to się nie opłaca - mówi w filmie autor.

Klip rozpropagował autor bloger o pseudonimie Herbu Grabie. Jeszcze tego samego dnia opublikował wpis pod niepozostawiającym miejsca na wątpliwości tytułem "setki trupów na budowie warszawskiego metra": - Robotnicy codziennie odkrywają ludzkie szkielety i ludzkie szczątki w różnych fazach rozkładu. Ilość zwłok można szacować w setkach, nikt nie prowadzi dokładnej statystyki - alarmuje autor. I dodaje: - Kości i czaszki ładowane są wprost na ciężarówki i wywożone na składowisko śmieci. Robotnikom nakazano całą sprawę utrzymywać w tajemnicy pod rygorem zwolnienia dyscyplinarnego.

Trzeba przyznać, że opowieść trafiła na podatny grunt. Budowa metra od dwóch tygodni jest "na świeczniku". Najpierw był bowiem podziemny wyciek i przerwana budowa stacji Powiśle, a potem niewybuch na pl. Powstańców Warszawy, który przypomniał wszystkim o wojennej przeszłości miejsca, gdzie powstaje metro i - pośrednio - uwarygodnił historię o trupach.

"Nie mamy zgłoszeń"

O "setkach trupów" słyszeli jednak tylko dwaj działacze z Podlasia. Nikt nie widział na własne oczy ani kości, ani czarnych worków. Choć metro powstaje w centrum miasta, nikt też nie zrobił zdjęcia żadnej podejrzanej aktywności.

W przypadku znalezienia kości, procedura na każdej budowie jest taka sama - należy wstrzymać prace i wezwać policję. Później to już mundurowi decydują, czy sprawa zasługuje na uwagę prokuratorów lub Instytutu Pamięci Narodowej.

- Nie było żadnych zgłoszeń z budowy metra o wykopaniu szczątków ludzkich - zapewnia jednak Tomasz Oleszczuk z zespołu prasowego komendy stołecznej policji. Nie miała ich też warszawska straż miejska.

Na wszelki wypadek sprawdzamy też prokuratury, ale tam też ani śladu mrożącej krew w żyłach historii: - Nie mamy żadnego zgłoszenia - zapewnia Dariusz Ślepokura, rzecznik prokuratury okręgowej w Warszawie. To samo po drugiej stronie Wisły: - Na Pradze nie prowadziliśmy żadnego tego typu postępowania - informuje Renta Mazur z tamtejszej prokuratury.

Sprawę zna natomiast Instytut Pamięci Narodowej. - Owszem, od kilku dni trafiają do nas dziesiątki maili w tej sprawie, głównie anonimowych. My jednak nie prowadzimy dochodzeń. Jeśli dostaniemy zawiadomienie ze strony policji lub innych służb, na pewno sprawdzimy taki sygnał - mówi zastępca szefa IPN Andrzej Arseniuk.

"Tak głęboko nie kopie się grobów"

Sprawę zna też oczywiście konsorcjum AGP, które buduje II linię metra. - Owszem, dotarła do nas ta historia, ale tropicieli sensacji muszę zasmucić. Nie wykopaliśmy ani jednej kości. Gdyby było inaczej, z pewnością poinformowalibyśmy odpowiednie służby - zapewnia rzecznik konsorcjum Mateusz Witczyński. Odbija też argument "ekonomiczny": - W przypadku każdego takiego znaleziska, prawo nakazuje nam wstrzymanie prac, a umowa z miastem gwarantuje, że nie poniesiemy z tego tytułu żadnych kosztów.

Jak na razie, na budowie wykopano ponad 600 niewybuchów, w tym ostatni, dwutonowy pocisk artyleryjski. Trafił się też kamień węgielny fabryki drożdży "Binental i S-ka" sprzed stu lat, a wraz z nim - dwie gazety.

Na kości trafiali natomiast pracownicy firm realizujących znacznie mniejsze inwestycje w centrum miasta. Jakim cudem na tak dużej budowie nie znaleziono więc żadnych szczątków? - To proste, my budujemy głównie pod ulicami. To miejsca, które po wojnie zostały dokładnie przekopane na kilka metrów w głąb. Kładziono instalacje, budowano kolektory ściekowego i wreszcie same ulice. Jeśli nawet były tu jakieś szczątki, to wykopano je dawno temu - przekonuje Witczyński. - A sam tunel metra drążony jest przynajmniej 11 metrów pod powierzchnią. W czasie wojny na pewno nie kopano tak głębokich mogił - dodaje.

"Wszyscy o tym mówią"

Czeczetkowicza to nie przekonuje. - To państwo po prostu nie działa - denerwuje się w rozmowie z tvnwarszawa.pl. - Przecież wszyscy o tym wiedzą, wszyscy o tym mówią, a służby czekają na zgłoszenie, zamiast zająć się sprawą samemu. To niepoważne - dodaje.

Choć sam nie widział ludzkich szczątków, jest pewien, że są potajemnie wywożone z budowy. - Bomby bali się dotykać, to wezwali fachowców. A kości to nie problem.

Jego zdaniem, pracownicy budowy metra są zastraszeni. Z tego powodu nie chce też skontaktować nas z osobą, która miała opowiedzieć mu o całej sprawie. - Ten człowiek się boi, że straci pracę. Nie chce kontaktować się z dziennikarzami - ucina.

Karol Kobos

Czytaj także: