Race i petardy pojawiły się pośród biało-czerwonych flag, kiedy druga grupa marszu (czyli zgromadzenie organizowane przez narodowców) przechodziła Alejami Jerozolimskimi.Niektóre, jak relacjonował reporter TVN24 zostały rzucone w kierunku grupy osób demonstrujących na ulicy Smolnej, z wielkim banerem i napisem "Konstytucja". Grupa ta została otoczona kordonem policji. Doszło też m.in. do spalenia flagi Unii Europejskiej.
Policja wszczęła postępowanie
W sprawie materiałów pirotechnicznych postępowanie wszczęła Komenda Rejonowa Policji w Śródmieściu. Dotyczy ono naruszenia przepisów z artykułu 52 paragraf 1 kodeksu wykroczeń, który mówi: "kto bierze udział w zgromadzeniu, posiadając przy sobie broń, materiały wybuchowe, wyroby pirotechniczne lub inne niebezpieczne materiały podlega karze aresztu do 14 dni, karze ograniczenia wolności albo karze grzywny".
"W trakcie czynności funkcjonariusze zabezpieczyli wizerunki pierwszych osób. W związku z tym zwracają się do wszystkich z prośbą o ich identyfikację" - czytamy na stronie komendy. Wśród osób uwiecznionych na zdjęciach znaleźli się m.in. ratownicy medyczni oraz strażacy.
Informacje w tej sprawie należy przekazać do Wydziału Prewencji Komendy Rejowej Policji Warszawa I. Można to zrobić telefonicznie 22 603 65 91 lub drogą mailową - komendant.krp1@ksp.policja.gov.pl. Funkcjonariusze przypominają, że wszelkie sygnały w tej sprawie mogą zostać zgłoszone w każdej jednostce policji.
We wtorek policja poinformowała, że jeden z poszukiwanych sam zgłosił się na komisariat i został ukarany mandatem, a kolejne cztery osoby udało się zidentyfikować. Niedługo potem opublikowała zdjęcia kolejnych pięciu mężczyzn poszukiwanych w związku z odpaleniem rac. Poniżej prezentujemy fotografie osób aktualnie poszukiwanych przez funkcjonariuszy:
"Było spokojnie"
Jak podała policja, w marszu zorganizowanym przez narodowców i władze państwowe uczestniczyło 250 tysięcy osób. "Było to największe w historii stołecznej policji zabezpieczenie" - napisali funkcjonariusze i potwierdzili, że "było spokojnie". Pochód na czele z prezydentem i premierem ruszył o godzinie 15. Narodowcy - blisko pół godziny później. Ministerstwo tłumaczy to rozdzielenie względami bezpieczeństwa.
O problemach z pirotechniką podczas marszu informował jeszcze w niedzielę rzecznik ratusza Bartosz Milczarczyk. - Zgodnie z ustawą o zgromadzeniach jest nielegalna i stanowi niebezpieczeństwo - przypominał.
Zakaz prezydent Warszawy
Pomysł stworzenia wspólnego marszu narodowców i władz państwowych powstał po tym, jak prezydent Warszawy zakazała zgromadzenia tym pierwszym. Przekonywała, że kieruje się "przede wszystkim względami bezpieczeństwa".
Po tym z inicjatywą wyszli prezydent Andrzej Duda i premier Mateusz Morawiecki. Ogłosili "wspólny biało-czerwony marsz", objęty prezydenckim patronatem i traktowany jako element państwowych obchodów Święta Niepodległości. Jego organizacją zajmuje się Dowództwo Garnizonu Warszawa. Jednocześnie od decyzji prezydent Warszawy odwołali się narodowcy i sąd przychylił się do ich wniosku i pozwolił zorganizować zgromadzenie.
Ostatecznie strona rządowa i stowarzyszenie Marsz Niepodległości porozumiały się w sprawie zorganizowania wspólnego marszu 11 listopada. Negocjacje zakończyły się w piątek tuż przed północą.
kk/pm