W kulminacyjnym momencie, w marszu narodowców brało udział 70 tysięcy osób. Nikt nie został zatrzymany, a poza drobnymi przepychankami, najpoważniejsze wykroczenia wiązały się z używaniem rac i petard. Niektóre spadły z mostu na jezdnie Wisłostrady.
Policja podsumowała swoje działania w czasie środowego marszu narodowców.
- W kulminacyjnym momencie brało w nim udział 70 tysięcy osób - poinformował w czwartek Krzysztof Hajdas, rzecznik prasowy Komendy Głównej Policji.
Jak dodał Mariusz Mrozek, rzecznik stołecznej policji, nikt nie został zatrzymany. - Nie zanotowaliśmy również żadnych poważnych incydentów - zaznaczył.
Wcześniej, w środę służby informowały, że w marszu bierze udział ok. 35 tys. osób. Natomiast według organizatorów było ich nawet 100 tys.
"Nikt nie niszczył mienia"
- W porównaniu do lat ubiegłych, dzisiejszy marsz jest dużo spokojniejszy, aczkolwiek doszło do naruszenia prawa. Uczestnicy mieli race, materiały pirotechniczne - komentowała w środę na antenie TVN24 Ewa Gawor, dyrektor biura bezpieczeństwa.
Zapewniła, że nikt nie zaatakował policji, nikt nie niszczył mienia miasta. - Mam nadzieję, że tak będzie do końca - dodała. Powiedziała, że jednak do naruszenia prawa doszło. - Uczestnicy mieli materiały pirotechniczne, race - wyjaśniła.
Zapewniła, że incydenty z tym związane były najpoważniejszymi podczas marszu. - Niepokojące było też to, że one były zrzucane z mostu na Wisłostradę. Po raz kolejny więc musieliśmy ją zamknąć - dodała.
Zamaskowane osoby
Gawor odniosła się także do informacji o zamaskowanych osobach, które przeszły na czoło marszu.
- Jest to sprawa organizatora, może on w każdej chwili powiedzieć, że są to osoby niepożądane i może ich prosić o nie uczestniczenie w marszu - odpowiedziała. Dodała także, że nikt nas nie prosił o żadną ingerencję. - Rozumiem, że to byli uczestnicy marszu. Incydent został zarejestrowany przez kamery monitoringu - powiedziała.
Zobacz relację minuta po minucie.
su/r