Całe zajście Jan Gebert szczegółowo i barwnie opisał w mediach społecznościowych
Zaczęło się od tego, że późnym wieczorem zwrócił uwagę mężczyźnie, który sikał na mury budynku Ministerstwa Kultury. Został za to zwyzywany i pobity. Choć wszystko działo się w ścisłym centrum miasta, na reprezentacyjnej ulicy niedaleko Pałacu Prezydenckiego, nie doczekał się pomocy.
Patrol nie przyjeżdża
Gebert skarży się, że musiał aż trzy razy dzwonić na policję, zanim w końcu, po około 45 minutach, przyjechał do niego patrol. Funkcjonariusze niewiele mogli jednak zrobić, bo napastników już nie było. Sporządzili służbową notatkę i poradzili pobitemu, żeby zgłosił się na obdukcję. - "W szpitalu dowiedziałem się że obdukcji w nocy i weekendy nikt w Warszawie nie robi i najlepiej abym zgłosił się w ciągu tygodnia do prywatnego lekarza" - relacjonuje Gebert w mediach społecznościowych i zmierza do smutnej konkluzji:
- "Ciekaw jestem od kiedy państwo przestało dbać o porządek publiczny i pomagać ofiarom przestępstw? Kiedyś to było jedno z głównych jego zadań".
Skarga na opieszałość
W rozmowie telefonicznej z tvnwarszawa.pl potwierdził historię opisaną kilka dni wcześniej. Powiadomił nas również o skardze złożonej w Komendzie Stołecznej Policji. - Na opieszałość. Policja przyjechała po 45 minutach, a patrol przejeżdżający obok nie udzielił mi pomocy. Stało się coś, co nie powinno się stać. Policjanci nie poradzili sobie z prostą interwencją. To jest najbardziej przykre - przyznaje.
- Na odpowiedź [w sprawie skargi - red.] mam czekać pięć tygodni, ale policja zapewniła, że dochodzenie w tej sprawie na pewno zostanie wszczęte - dodaje poszkodowany.
Zwraca też uwagę na inne rzeczy. - Aby zgłosić na policji pobicie, potrzebuję opisu medycznego, który teoretycznie może zrobić każdy lekarz – mówi Gebert. Dodaje jednak, że w praktyce w trzech przychodniach odmówiono mu wydania takiej opinii. - Oficjalnie dlatego, że "nie ma obowiązku". Nieoficjalnie wiem jednak, że lekarze się boją, że później zostaną wezwani przez sąd w charakterze świadka - stwierdza.
Podkreśla, że opinia lekarska jest ważna, bo "bez niej policja nie chciała przyjąć zawiadomienia o pobiciu". - Zgłoszenie przyjęto dopiero, kiedy powiedziałem, że zgłosiłem sprawę do KSP [Komendy Stołecznej Policji - red.] - przekonuje.
Policja wyjaśnia
O zdarzenie zapytaliśmy policję. Robert Szumiata z Komendy Rejonowej w Śródmieściu potwierdza, że mężczyzna w nocy z soboty na niedzielę dzwonił z prośbą o interwencję. Dzwonił jednak nie bezpośrednio na policję, lecz do Miejskiego Centrum Powiadomienia Ratunkowego.
- Zwłoka w czasie wynikała z błędnego adresu przekazanego przez Miejskie Centrum Powiadamiania Ratunkowego policjantom. Mężczyzna dzwoniąc do Miejskiego Centrum Powiadamiania Ratunkowego podał właściwą lokalizację. Jednak jego operator przekazał policjantom zupełnie inną - wyjaśnia.
Dalej dodaje: - Funkcjonariusze niezwłocznie udali się we wskazane przez operatora Miejskie Centrum Powiadamiania Ratunkowego miejsce, gdzie nie zastali mężczyzny. Dopiero później interweniujący policjanci otrzymali od operatora Miejskiego Centrum Powiadamiania Ratunkowego właściwy adres i nawiązali kontakt ze zgłaszającym.
Pytania wysłaliśmy również do Biura Ochrony Rządu, które ochrania Pałac Prezydencki oraz sekretariatu szpitala im. prof. Orłowskiego przy Czerniakowskiej, gdzie miał trafić Gebert w nocy z sobotę na niedzielę. Czekamy na odpowiedzi.
Jan Gebert to społecznik, udzielający się w działaniach przeciwko rasizmowi i ksenofobii.
Cały wpis zamieszczony w mediach społecznościowych przez Jana Geberta:
W nocy z soboty na niedzielę (01-02.04) po kinie wracałem Krakowskim Przedmieściem do domu. Przy Ministerstwie Kultury zobaczyłem dwóch pijanych facetów, jeden sikał na mury ministerstwa, zanim zdarzyłem do niego podejść zaczął z kolegą zaczepiać przechodzące nastolatki.
Jako że stojąca po drugiej stronie ulicy ochrona Pałacu Prezydenckiego udawała, że nie widzi zdarzenia stanąłem w obronie dziewczyn. Od dziewczyn się odczepili, ale zaczęli iść za mną. Wyzywali mnie od: słoików, pedałów, konfidentów, cweli itd. Na wysokości Domu Bez Kantów dostałem kilka ciosów, na początku nie oddałem. Dopiero jak spróbowali mnie okraść zacząłem się bronić, wtedy odpuścili.
O 23.34 wezwałem policję, jak to napastnicy usłyszeli odeszli, ja poszedłem za nimi. Pod ASP wsiedli do autobusu, ja za nimi. W autobusie jechała grupa kibiców Legi, którzy początkowo przyłączyli się do wymyślania mi od konfidentów, myślałem, że mnie w kilkunastu zlinczują, więc po raz drugi zadzwoniłem na policję. Wysiedli na Nowym Świecie 53, ja za nimi. Wbrew oczekiwaniom zamiast kolejnej bójki zaczęli ze mną rozmawiać. Zapytali się czemu nie oddałem im? Wytłumaczyłem, że wiele lat temu obiecałem sobie, że więcej nie będę się bił.
Zadzwoniłem po raz trzeci na policję podając adres, pod którym jesteśmy. Staliśmy na przystanku w trzech, tamci zamiast uciec zaczęli gadać. Opowiadali o swoim; życiu, doświadczeniach w więzieniu, problemach z nieuczciwymi kolegami. Coraz bardziej mnie ta sytuacja zaczynała irytować. W pewnym momencie udało mi się zatrzymać patrol policji, poprosiłem o pomoc. Funkcjonariusze krzycząc coś przez uchyloną szybę, ODJECHALI.
Zostałem sam z tymi dwoma, staliśmy czekając na policję, która nie przyjeżdżała. Sytuacja stała się zupełnie surrealistyczna; napastnicy zaczęli mnie przepraszać, w pobliskiej knajpie kupili mi piwo, którego odmówiłem, więc zaproponowali pieniądze. Po 30 minutach czekania na policję powiedziałem, że już nie wiem co mnie bardziej irytuje oni, czy to że policja zignorowała wezwanie. Wtedy wręcz zaczęli się ze mną solidaryzować. Jeden opowiadał jak sam został pobity pod Dw. Wileńskim a policja też do niego nie przyjechała.
Po 35 minutach czekania zrezygnowałem i poprosiłem panów, aby poszli już do domu ja też zamierzam to zrobić. W połowie Nowego Światu zadzwoniła policja, pytali gdzie jestem? Poinformowali że patrol czeka na mnie ale na Krakowskim Przedmieściu 53 (czyli pomylili ulicę). Podałem swój aktualny adres dostałem informację że policjanci już są w drodze. Przejechanie z Krakowskiego na NŚ zajęło im kolejne 15 minut.
Jak przyjechali okazało się, [że] to ten sam patrol, który odmówił mi wcześniej pomocy. Zapytałem, czemu nie zatrzymali się? Odpowiedzieli, że nie mogli mi pomóc, bo byli w trakcie interwencji - jechali do mnie tylko na Krakowskie Przedmieście. Potem kolejno; przesłuchiwali mnie, dopiero po ok. 20 minutach zgodzili się przejść 200 m do miejsca, w którym pół godziny wcześniej czekałem z tymi co pobili mnie.
Policjanci spisali notatkę po czym poinformowali mnie; że jako że nie wiem kto mnie pobił i uszczerbek na zdrowiu jest znikomy to prawdopodobnie sprawy nie będzie. Poinformowali że jeżeli jestem zainteresowany nagraniami z kamer miejskich i w autobusie to najlepiej abym je sam zdobył.
Na koniec skierowali mnie na obdukcje lekarską przy Czerniakowskiej. W szpitalu dowiedziałem się że obdukcji w nocy i weekendy nikt w Warszawie nie robi i najlepiej abym zgłosił się w ciągu tygodnia do prywatnego lekarza.
Zastanawiam się jak często przestępcy grzecznie czekają na przyjazd policji która nie jest zainteresowana zgarnięciem ich? Ciekawe czy policja często odmawia pomocy ofiarom którym jedzie pomóc?
Ciekaw jestem od kiedy państwo przestało dbać o porządek publiczny i pomagać ofiarom przestępstw? Kiedyś to było jedno z głównych jego zadań.
To była zupełnie absurdalna sytuacja, gdyby szczęka nie bolała to może nawet bym się z niej śmiał.
Czytaj także o pobiciu profesora w tramwaju, bo rozmawiał po niemiecku:
Pobicie profesora
Pobicie profesora
kw/pm/b/kv
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock / Jan Gebert / Facebook