Kiedy pogotowie zabierało rannych, Michał W. stał i patrzył. W sądzie, gdzie miał status świadka, przekonywał, że to nie z jego winy na warszawskim Gocławiu zginęła rowerzystka. Trzy lata po tragedii, choć w sprawie sąd skazał innego kierowcę, prokuratura nie ma wątpliwości: Michał W. ścigał się z innym pojazdem i nieumyślnie spowodował wypadek.
Na środku skrzyżowania stała toyota z uszkodzonym przodem. Kompletnie rozbitego, sportowego forda młody kierowca zostawił za przystankiem. Służby bezskutecznie próbowały reanimować 40-letnią kobietę, rowerzystkę. Roczne dziecko i jego ojca zabrano do szpitala. Kierowca toyoty był opatrywany.
Policja jeszcze nie wiedziała, co się wydarzyło, ale na miejscu byli świadkowie, którzy widzieli, jak chwilę przed zderzeniem ford jedzie z dużą prędkością, a obok niego motocykl.
- Są osoby, które twierdzą, że jechał pan szybko, z jakimś motocyklem - zapytał kierującego fordem Artur Węgrzynowicz z tvnwarszawa.pl, który był na miejscu chwilę po wypadku.
Mężczyzna zaprzeczył.
- Z jaką prędkością pan jechał? – dopytywał jeszcze Węgrzynowicz.
- Przepisową – odpowiedział Michał W. i odszedł.
Dokładnie trzy lata po tragicznym wypadku, prokuratura twierdzi, że było inaczej i kieruje do sądu akt oskarżenia przeciwko 29-letniemu Michałowi W.
Co się wydarzyło?
Była środa, 3 sierpnia 2016 roku, popołudnie. Na jezdni sucho, świeciło słońce. 62-letni Andrzej J. jechał srebrną, starą toyotą ulicą Fieldorfa od Wału Miedzeszyńskiego w stronę Ostrobramskiej.
Na skrzyżowaniu z Meissnera chciał skręcić w lewo. W przeciwnym kierunku zmierzał Michał W., instruktor sportowy. Białym fordem focusem, "usportowionym, około 300 koni mechanicznych".
Auta zderzyły się na skrzyżowaniu. Ford wypadł z jezdni na chodnik, tuż przy przystanku Meissnera 01. Uderzył w rower, którym ojciec z nieco ponad rocznym synem wyjechał na przejażdżkę, potem w stojącą za nimi rowerzystkę, która zginęła na miejscu oraz pieszego, który razem z żoną i synem szli na autobus. Akurat tego dnia ich auto było jeszcze w warsztacie.
Prokuratura początkowo uznała, że za spowodowanie wypadku odpowiada jedynie kierowca toyoty, bo skręcając w lewo nie ustąpił pierwszeństwa jadącemu na wprost kierowcy forda, który - jak wynikało z ustaleń śledczych - przekroczył niemal dwukrotnie dopuszczalną prędkość. W chwili zderzenia jechał około 90 km/h. Nie dostał nawet mandatu.
Na ławie oskarżonych – w 2017 roku - zasiadł jedynie 62-letni wtedy Andrzej J. Ale świadkowie tego wypadku wielokrotnie podkreślali, że pamiętają kierowcę forda, który "mógł ścigać się z motocyklem".
Nie chciał do tego wracać
Młody mężczyzna podczas procesu w 2017 roku miał status świadka. Kilkanaście razy podkreślał, że nie pamięta wielu szczegółów. Nie potrafił przypomnieć sobie, z jaką poruszał się prędkością, na jakim biegu ani czy jechał przed nim jakiś motocyklista.
Kogoś na motocyklu co prawda widział, ale kilka skrzyżowań wcześniej. Nie pamiętał też, czy bezpośrednio przed zdarzeniem hamował i czy podejmował jakiekolwiek inne "działania obronne". Nie mógł też sobie nawet przypomnieć, w jakim towarzystwie ubezpieczony jest jego samochód ani tego, w jakich wcześniej kolizjach brał udział. Podkreślił za to, że poruszał się z prędkością podobną do innych uczestników ruchu.
Pewnej i stanowczej odpowiedzi udzielił za to na pytanie oskarżyciela: - Zapytam wprost: czy była taka sytuacja, że pan się ścigał z innym uczestnikiem ruchu?
- Nie było - brzmiała odpowiedź.
Pytany o przyczyny swojej słabej pamięci, odparł: - Samo zdarzenie było traumatyczne. Wiem, że sprawa jest skomplikowana i trudna. Jestem zdenerwowany całą tą sytuacją. Jeśli mogę, to nie chcę do tego wracać.
- Być może będzie pan musiał - skomentowała pełnomocniczka oskarżycieli posiłkowych, za co została skarcona przez sąd.
Kilkadziesiąt mandatów
Jednak słowa pełnomocniczki okazały się prorocze. Choć w sprawie jej klient został skazany na osiem miesięcy bezwzględnego więzienia, to teraz na ławie oskarżonych siądzie też Michał W.
Akt oskarżenia "wyszedł" z prokuratury dokładnie dzień przed trzecią rocznicą tragicznego wypadku.
Według śledczych Michał W. nieumyślnie spowodował wypadek ze skutkiem śmiertelnym, ale umyślnie złamał przepisy.
- Ścigał się bez zapewniania wymaganego bezpieczeństwa i uzyskania zezwolenia – mówi Remigiusz Krymke z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.
- W toku śledztwa ustalono, że podejrzany przed wypadkiem ponad trzydziestokrotnie popełniał wykroczenia drogowe, także polegające na przekroczeniu dopuszczalnej prędkości w tym dwukrotnie ponad 50 kilometrów na godzinę – dodaje Krymke.
W. nie przyznał się do zarzutu. Odmówił składania wyjaśnień.
Grozi mu 8 lat więzienia.
kz/ec