Nowy podział wyborczy gmin (a w przypadku Warszawy - także dzielnic) to efekt ordynacji wyborczej uchwalonej przez parlament. Nakazuje ona gminom liczącym powyżej 20 tysięcy mieszkańców wytyczenie nowych okręgów, o czym pisaliśmy na tvnwarszawa.pl. W Warszawie proces ten przebiegał wyjątkowo burzliwie. Ostateczne decyzje zapadły na ostatniej sesji rady miasta.
Kontrowersyjne zmiany
Protesty (głównie aktywistów miejskich i części radnych Prawa i Sprawiedliwości) budziły zmiany w takich dzielnicach jak: Rembertów, Ochota, Białołęka i Praga Południe. Sprawę tej ostatniej podnieśli działacze ruchu Kukiz’15 i złożyli do komisarza wyborczego oficjalną skargę. Przypomnijmy krótko, Praga Południe wcześniej podzielona była na cztery okręgi. W dwóch wybierano po siedmiu radnych, w trzecim - pięciu, a w ostatnim - sześciu. Po zmianie wprowadzono pięć okręgów, po pięć mandatów w każdym z nich. Rozdzielono też - będący do tej pory jednym spójnym okręgiem - Gocław.
CZYTAJ O PODZIALE OKRĘGÓW W INNYCH DZIELNICACH
Według działaczy Kukiz’15 zmiany wprowadzone przez Platformę Obywatelską (głosami tylko tej partii udało się wprowadzić nowe okręgi) naruszają naruszają drugi artykuł Konstytucji RP "i wynikającą z niego zasadę przyzwoitej legislacji".
"Brak transparentności"
Aktywiści wytykają przede wszystkim brak transparentności. "Projekt uchwały został upubliczniony 16 marca, a już sześć dni później (22 marca) został poddany pod głosowanie i przyjęty. Nie odbyły się żadne konsultacje z zainteresowanymi mieszkańcami dzielnicy ani z organizacjami. Projekt powstał niejako za zamkniętymi drzwiami" - podkreślają. Druga kwestia, na którą zwracają uwagę to ograniczenie szans mniejszym komitetom na dostanie się do rady dzielnicy. Ich zdaniem, duże miasta i dzielnice powinny być dzielone na okręgi o maksymalnej liczbie mandatów, czyli osiem (tak wynika z ustawy, minimalna to pięć). Tylko takie rozwiązanie - według działaczy Kukiza - zapewniłoby odpowiednią reprezentatywność wielu konkurującym ze sobą wizjom rozwoju dzielnicy.
Wyeliminowanie mniejszych komitetów
"Rozwiązanie przeciwne w sposób nieproporcjonalny ogranicza czynne i bierne prawo wyborcze, bowiem bezpośrednią jego konsekwencją będzie ograniczenie liczby komitetów biorących udział w podziale mandatów do rady dzielnicy do max dwóch-trzech. Oznacza to, że wybory w dzielnicy zdominowane zostaną w praktyce przez największe partie, a wyniszczający spór zachodzący w polityce centralnej zostanie przeniesiony również do realiów lokalnych. Dodatkowo zostaną wyeliminowane z wyścigu wyborczego komitety lokalne, niepartyjne" - twierdzą działacze Kukiz’15.Takie założenie to efekt proporcjonalnego systemu liczenia głosów, faworyzującego duże komitety wyborcze kosztem najmniejszych. O tym, ile dany komitet dostanie mandatów, decyduje w pierwszej kolejności suma głosów zdobytych przez wszystkich kandydatów w okręgu. Im większe więc ugrupowanie, tym większe ma możliwości zdobycia mandatów. Dlatego wprowadzone przez Platformę Obywatelską krytykują głównie - wspomniani wcześniej - miejscy aktywiści i przedstawiciele mniejszych ugrupowań. Choć zdaniem przewodniczącego klubu PO w radzie miasta, tezy o słabszych szansach mniejszych komitetów są nieuzasadnione. - To absolutna nieprawda, że małe okręgi to zamach na demokrację. W Śródmieściu radni byli wybierani w okręgach pięciomandatowych i poza radnymi z PO i PiS udało się wejść czterem radnym z list Miasto Jest Nasze - mówił podczas dyskusji na sesji Jarosław Szostakowski.O proteście przedstawicieli Kukiz’15 jako pierwsza napisała "Gazeta Stołeczna".
CZYTAJ TAKŻE O WSPÓŁPRACY RUCHÓW MIEJSKICH PRZED WYBORAMI
Ruchy miejskie
Ruchy miejskie
kw/gp
Źródło zdjęcia głównego: TVN24