Mecz ze Śląskiem dla piłkarzy Legii miał być okazją do zmazania plamy za wpadkę w Pucharze Polski. Mistrzowie kraju i obrońcy trofeum najedli się sporo wstydu, bo nie poradzili sobie z pierwszoligowym Rakowem Częstochowa.
Śląsk za to przyjechał do stolicy podbudowany ostatnim zwycięstwem z Jagiellonią, ale i z duszą na ramieniu, bo poza swoim stadionem wrocławianie w tym roku tylko przegrywają.
Wydawałoby się, że polecą iskry, a od emocji będzie można obdzielić ze trzy inne spotkania. W końcu obu stronom powinno zależeć na zwycięstwie. Co innego boiskowa rzeczywistość. O pierwszej połowie należałoby jak najszybciej zapomnieć.
Legia jeśli już zagrażała, to po akcjach Iuriego Medeirosa, Portugalczyka wypożyczonego zimą ze Sportingu Lizbona. Widać po nim wyraźnie, że wyszkoleniem technicznym technicznym przerasta naszą ligę o kilka długości. Ma przyspieszenie, podanie, ale pożytku z tego nie było. Raz szybko odegrał Marko Vesoviciowi, ale ten huknął prosto w bramkarza Jakuba Słowika. Chwilę później Medeiros wypracował sytuację Andre Martinsowi. Również bez efektu bramkowego, bo środkowy pomocnik w sobotę nie nastawił celownika.Goście ograniczyli się do przeszkadzania. Przez 45 minut robili to skutecznie.
Przypadkowy gol
Oczy bolały, gdy się na to patrzyło, ale bywały krótkie przerwy od tej piłkarskiej mizerii. Jak wtedy, gdy na początku drugiej połowy Andre Martins posłał kilkudziesięciometrowe podanie, jego rodak Cafu przyjął piłkę, obrócił się i strzelił, ale obok słupka.
Za chwilę w końcu padł gol. Zadecydował przypadek. Podawał boczny obrońca Legii Luis Rocha, a piłkę we własnym polu karnym dotknął ręką Igors Tarasovs. Karnego na gola zamienił Carlitos. Dla niego to 11. bramka w sezonie.
Łotysz mógł niebawem się zrehabilitować, ale z bliska, po potwornym zamieszaniu w polu karnym Legii, z bliska koszmarnie przestrzelił. Obrońca Śląska długo trzymał się za głowę. Minęła godzina meczu, a goście dalej nie oddali celnego strzału na bramkę Radosława Cierzniaka.
Legia odpuściła
Mistrzów kraju jakby minimalne prowadzenie zadowalało. Wyraźnie odpuścili, od tego momentu na boisku dwoili się i troili piłkarze z Wrocławia.
Groźnie strzelał Krzysztof Mączyński, były zawodnik Legii. Cierzniaka sprawdził również Damian Gąska, górą był jednak bramkarz. Legioniści sami prosili się o gola, trochę najedli się strachu (przez chwilę, w doliczonym czasie gry, Śląsk cieszył się z karnego, jednak sędzia po skorzystaniu z systemu VAR, zmienił swoją decyzję), ale obronili jednobramkową przewagę.
Na szczycie tabeli ekstraklasy więc status quo, bo wcześniej również 1:0 wygrał lider - Lechia pokonała w Sosnowcu Zagłębie.
twis/b