Dwa zarzuty usłyszał ojciec dzieci, które zostały pogryzione przez amstaffa pod Mławą. Prokuratorzy przekonują, że pies tak agresywnej rasy był nieprzewidywalny, zwłaszcza że do rodziny trafił dzień wcześniej.
- Prokuratorzy nie mają wątpliwości: wypuszczenie amstaffa na podwórko gdzie bawią się dzieci, w sytuacji kiedy pies został kupiony dzień wcześniej, było przejawem skrajnej nieodpowiedzialności. Nieoficjalnie porównują to do sytuacji, w której mężczyzna wypuściłby dzieci do klatki z tygrysem – relacjonuje Mariusz Sidorkiewicz, reporter TVN24, który zajął się sprawą.
Trafili do Centrum Zdrowia Dziecka
Chodzi o zdarzenie, do którego doszło w ubiegłą środę w miejscowości Łomia. Ośmiomiesięczna dziewczynka oraz trzyletni chłopczyk zostali pogryzieni przez amstaffa i trafili w stanie ciężkim do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie.
Zarzuty w tej sprawie usłyszał 23-letni ojciec dzieci.
Pierwszy zarzut dotyczy narażenia życia małej Zuzanny i Igora. Drugi z kolei nieumyślnego spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu dzieci.
- Podstawą dowodową tych zarzutów było to, że dopuścił on do bezpośredniego kontaktu pomiędzy małoletnimi dziećmi a biegającym psem, który nie miał kagańca. Był psem, który znajdował się od niedawna w tej rodzinie i w zasadzie nie wiadomo było, czego można się po nim spodziewać – mówi Marcin Bagiński z Prokuratury Rejonowej w Mławie.
Jak podaje reporter TVN24, 23-latek przyznał się do winy i złożył wyjaśnienia, ale prokuratura ich nie ujawnia. Mężczyźnie grozi do pięciu lat więzienia.
"Strasznie były pogryzione"
Do zdarzenia doszło w środę wieczorem, około godziny 21, w miejscowości Łomia (powiat mławski). Ze wstępnych ustaleń policji wynika, że pies najpierw zaatakował starsze z dzieci, które bawiły się na podwórku, a następnie rzucił się na kobietę, która trzymała na rękach ośmiomiesięczną córkę.
- Pies zaatakował te dzieci i strasznie były pogryzione. Koleżanka wzięła od matki jedno dziecko i pojechała z nim do szpitala. I to drugie też. Zadzwoniłam na pogotowie szybko - mówiła chcąca zachować anonimowość sąsiadka.
Podkreśliła, że były dwa psy. - Tylko jeden był zadomowiony, a drugi był od razu wzięty po dniu, to nie znał ich. Dlatego tak wyszło - stwierdziła.
Z prokuraturą skontaktowała się również była właścicielka psa. Jak podaje reporter TVN24 pies wcześniej przechodził z rąk do rąk. - A kilka dni temu pośrednikom przekazała go wcześniejsza właścicielka, właśnie dlatego, że pies był niebezpieczny dla jej nowonarodzonego dziecka - informuje Sidorkiewicz.
ran/mś