Przed 55 laty, od 4 do 14 maja 1964 roku, gościła w Polsce najsilniejsza drużyna koszykarzy, jaką można sobie wyobrazić. Zespół All Stars NBA, prowadzony przez słynnego Reda Auerbacha, rozegrał nad Wisłą pięć spotkań. Najniższą różnicą wygrał z Legią Warszawa (96:76).
Tournee gwiazdorów basketu po Europie zainspirował... prezydent Stanów Zjednoczonych Lyndon Johnson, który zlecił Departamentowi Stanu poprawienie wizerunku amerykańskiej koszykówki po tym, jak reprezentacja kraju na mistrzostwach świata 1963 w Brazylii zajęła dopiero czwarte miejsce - za gospodarzami, Jugosławią i Związkiem Radzieckim.
Jeden z prezydenckich urzędników Nick Rodis, dobry znajomy trenera Reda Auerbacha, kolekcjonującego mistrzowskie tytuły w NBA, zapytał go, czy po zakończeniu sezonu nie zabrałby ośmiu zawodników i poleciał za żelazną kurtynę, by zagrać kilka meczów. Ten się zgodził.
Polska trafiła na listę przeciwników koszykarzy z USA, bo dobre kontakty z Auerbachem miał trener Witold Zagórski, który poznał go w ojczyźnie koszykówki kilka miesięcy wcześniej, gdy w nagrodę za srebrny medal wywalczony z reprezentacją w mistrzostwach Europy we Wrocławiu przez trzy miesiące przebywał na stażu w USA.
"Pokazać nasz kunszt i udzielić kilku lekcji"
W składzie ekipy All Stars znaleźli się: Bill Russell, Tom Heinsohn i K.C. Jones z Boston Celtics, Jerry Lucas i Oscar Robertson z Cincinnati Royals, Bob Pettit z St. Louis Hawks, Tom Gola z New York Knicks oraz były gwiazdor Celtics Bob Cousy, który rok wcześniej zakończył karierę.
Każdy z najsłynniejszej trójki: Russell, Cousy, Robertson otrzymał tytuł MVP w lidze NBA. Solidny podkoszowy Heinsohn i znakomity obrońca K.C. Jones ośmiokrotnie zdobyli mistrzostwo tych rozgrywek. Lucas, wyróżniający się koszykarz igrzysk w Rzymie (1960), do Warszawy przyjechał jako najlepszy debiutant zakończonego właśnie sezonu NBA, znakomity strzelec Pettit ze zdobyczą ponad 19 tys. punktów był wówczas drugim strzelcem wszech czasów tej ligi. Wszechstronny Gola, syn policjanta z Filadelfii polskiego pochodzenia o nazwisku Galinsky, jako pierwszy w historii akademickiej ligi NCAA uzyskał po 2000 punktów i zbiórek.
Na przedmeczowe prezentacje każdy z gości zza oceanu na koszulkę z napisami "USA, nr, NBA" zakładał dres swojego klubu z zawodowej ligi.
Sami Amerykanie podkreślali, że równie silny zespół zawodowców nigdy wcześniej nie opuścił granic USA.
- Po raz pierwszy przyjechaliśmy do Europy z pełną drużyną i po raz pierwszy będziemy w tym najlepszym, jaki można sobie wyobrazić składzie, grać z amatorami. Dotychczas nasze podróże do krajów, w których chcieliśmy jednocześnie pokazać nasz kunszt i udzielić kilku lekcji, były raczej indywidualne - mówił Cousy po wylądowaniu na warszawskim Okęciu.
Porażka jak zwycięstwo
PZKosz postanowił, że Polacy nie wystawią reprezentacji, tylko drużyny klubowe.
Na początek tournee amerykańscy gwiazdorzy wygrali 4 maja w Hali Gwardii z prowadzoną przez Władysława Maleszewskiego Legią Warszawa 96:76.
Mecz się zaczyna. Wyrywam pierwszą piłkę, idę sam na kosz i myślę sobie: "Chociaż 2:0 dla nas będzie". Rzucam w pełnej szybkości, spadam za kosz, ale słyszę, że w hali cisza. Co się dzieje? Odwracam się, a tam to nam rzucają kosza! Okazało się, że Russell przytłamsił po moim rzucie piłkę do "deski", w powietrzu ją zebrał, podał na drugą stronę i Amerykanie zdobyli punkty. "O - mówię - to się nie da grać" - relacjonował po latach Andrzej Pstrokoński w książce "Srebrni chłopcy Zagórskiego".
Najwięcej punktów dla gości zdobył w tym meczu Heinsohn - 24, a dla gospodarzy Janusz Wichowski - też 24.
Potem okazało się, że było to najniższe zwycięstwo All Stars w całym europejskim tournee, w trakcie którego rozegrali 21 spotkań - także w Rumunii, Egipcie i Jugosławii. Drugi najkorzystniejszy rezultat to porażka reprezentacji republiki Chorwacji, która 1 czerwca przegrała w Zagrzebiu 71:93.
Nazajutrz po spotkaniu z Legią, w tej samej wypełnionej po brzegi Hali Gwardii, w meczu z AZS AWF - prowadzonym przez Zygmunta Olesiewicza - Amerykanie wygrywali do przerwy tylko 42:37, ale po zmianie stron tak wzmocnili obronę, że skończyło się wynikiem 94:58 (Lukas 38 - Marek Sitkowski 16).
W kolejnych spotkaniach nad Wisłą goście z USA już przekraczali setkę. 7 maja w Hali Stulecia wygrali ze Śląskiem Wrocław trenera Ryszarda Stasika 110:68 (Robertson 25 - Mieczysław Łopatka 28), 9 maja pokonali w Krakowie Wisłę Jana Mikułowskiego 117:70 (Pettit 32 - Bogdan Likszo 26).
"Tajemnica potęgi klubów NBA"
Na zakończenie polskiej części tournee, 12 maja, pokonali Wybrzeże Gdańsk trenera Jana Rudelskiego 117:71 (Pettit 32 - Zygmunt Wysocki 28).
- Opowieści o meczu Wybrzeża z drużyną All Stars żyły długo i nawet po latach musiałem wysłuchać relacji z tego wydarzenia. Wszyscy jego uczestnicy podkreślali sposób, w jaki "Zyga" Wysocki zdołał im rzucić 28 punktów. Były to w większości rzuty hakiem z prawego rogu boiska, których Amerykanie po pierwsze się nie spodziewali, a po drugie były praktycznie nie do zablokowania - wspomina mieszkający obecnie w Wiedniu były reprezentant kraju i czterokrotny mistrz Polski (1967, 1971-73) Jan Nowicki, który do gdańskiego klubu dołączył w 1970 roku.
Uczestnik tamtego meczu Andrzej Jezierski szczególnie zapamiętał atmosferę w szatni Wybrzeża przed spotkaniem: Zwykle w takich chwilach dopingowaliśmy się, mobilizowaliśmy jeden drugiego, rozmawialiśmy, a tym razem panowała... cisza. Wiedzieliśmy, kto będzie naszym przeciwnikiem... Mecz odbywał się w sali Politechniki Gdańskiej, wtedy największym obiekcie w mieście, zmieściło się może ok. 1000 ludzi. Jeszcze nigdy tylu kibiców w niej nie było.
- Był moment w drugiej połowie, gdy podałem do Zbyszka Dregiera, stojącego z boku boiska, równolegle do kosza. Wydawało się, że ma czystą pozycję, jak zawsze rzucił z wyskoku, a robił to szybko. Tymczasem wyskoczył Russell spod kosza, leciał, leciał i jeszcze zdążył zablokować rzut. Pierwszy raz ludzie widzieli taką akcję. Mnie szczególnie zaimponowała gra Cousy'ego, występującego na mojej pozycji. Obserwowałem jak kozłował, patrzył w jedną stronę, a podawał w drugą. Dużo się od niego nauczyłem, sam potem starałem się naśladować jego akcje" - powiedział PAP Andrzej Jezierski, trzykrotny mistrz kraju z Wybrzeżem.
W Polsce lat 60. nie było ogromnych hal, ale pięć spotkań obejrzało w sumie 20,2 tys. kibiców.
Red Auerbach chwalił polskich trenerów. - O ich umiejętnościach świadczy poziom drużyn, z jakimi mieliśmy okazję się zmierzyć. Są doskonale przygotowane fizycznie, technicznie i taktycznie. Musicie jednak trafić z koszykówką do szkół i na podwórka. W parkach brak koszy, natomiast setki chłopców kopią piłkę. U nas jest odwrotnie. Oto cała tajemnica potęgi klubów NBA - mówił na konferencji prasowej.
14 maja Amerykanie odlecieli z Warszawy do Bukaresztu.
"Traumatyczne przeżycie Heinsohna"
Jeden z nich, Tom Heinsohn, po zakończeniu zawodniczej kariery najmłodszy trener Boston Celtics, a ostatnio komentator spotkań tego zespołu, wyjeżdżał z Polski z jeszcze jednym przeżyciem. W Krakowie postanowił mu sprawić psikusa coach Red Auerbach, który do współpracy namówił trenera Wisły Jana Mikułowskiego.
- Auerbach już wieczorem poprzedniego dnia mówi do mnie: "Mamy w drużynie Heinsohna. To niemieckie nazwisko. Chłopcy z niego żartują, że w Polsce Niemców nie lubią i na pewno będzie miał problemy". My akurat zdobyliśmy wtedy mistrzostwo Polski i dostaliśmy z tej okazji okolicznościowe plakietki. Red zaproponował taki dowcip: "pójdziesz do nich do pokoju, on mieszka z Jerrym Lucasem. Powiesz, że jesteś z policji i wezwiesz go na przesłuchanie". Zgłosiłem wątpliwość: "Chwyci mnie za manatki i wyrzuci przez okno, bo to potężny chłop", na co Auerbach: "Nie bój się" - wspominał w rozmowie z PAP Mikułowski.
- Poszliśmy z Jurkiem Bętkowskim do niego na górę, pukam zdecydowanie do drzwi, przedstawiam, że jesteśmy z policji, pokazujemy te plakietki wiszące przy paskach i mówię, żeby z nami szedł. On się tłumaczy, że nie może wyjść, bo mają zebranie z trenerem. Ja nie ustępuję: "zbieraj się, idziemy". Po drodze, już na korytarzu, mówi, że musi pójść do WC na siusiu. "Dobra, ale nie zamykaj drzwi". I widzę, że rzeczywiście sika, ale po wszystkim dookoła - ze zdenerwowania. Prowadzę go schodami na dół. Umówiliśmy się z Auerbachem w kawiarni. Czekał przy stoliku z dwoma innymi graczami. Sadzam Heinsohna obok nich. Czekamy chwilę. W końcu Auerbach nie wytrzymał i zaczął się śmiać - dodał.
"Sport Illustrated" napisał potem o tym zdarzeniu, że to było najbardziej traumatyczne przeżycie Heinsohna w karierze. Po następnym sezonie gracz "Celtów" zakończył zresztą występy na parkiecie.
- Pojechałem potem do USA. Jestem na turnieju w Kansas City i słyszę, że przez głośniki witają K.C. Jonesa, który też już był wtedy trenerem. Siedziałem w pierwszym rzędzie. On przechodzi obok mnie i pyta: "Hej, policjancie, co tutaj robisz?". Dla niego ciągle byłem "policjantem". Trochę mnie zawstydził - zakończył opowieść Mikułowski.
PAP/b