Frog może uniknąć kary. Kluczowa opinia biegłego

Rowerzysta przy Ludnej
Źródło: TVN 24
W procesie, w którym Robert N. odpowiada za sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy drogowej, zeznawał we wtorek biegły. W rajdzie białego BMW ulicami stolicy nie zauważył niczego, co mogłoby taką katastrofę spowodować.

Od szaleńczego wyścigu białego sportowego BMW i dwóch motocykli miną wkrótce trzy lata. Przed mokotowskim sądem wciąż toczy się proces w tej sprawie. Wcześniej N. został pięciokrotnie skazany za ponad setkę wykroczeń, które wówczas popełnił. Procesów było pięć, bo w czasie trwającej nieco ponad 12 minut jazdy przejeżdżał przez pięć dzielnic. W każdej miał osobny proces.

Teraz sprawa jest znacznie poważniejsza, bo przed sądem odpowiada nie za wykroczenia, ale za przestępstwa. Grozi mu do ośmiu lat więzienia.

Płocka prokuratura (warszawska nie chciała stawiać mu zarzutów) uznała, że swoim zachowaniem na drodze popełnił przestępstwo opisane w Kodeksie karnym jako "sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym". Miał to zrobić dwa razy: 5 czerwca 2014 roku, gdy nie niepokojony przez żaden patrol pruł za kierownicą białego BMW ulicami Warszawy oraz wcześniej, 14 lutego 2014 roku, gdy obwodnicą Kielc, kierując białym mercedesem, uciekał przed policją.

Ucieczka betonomieszarki

We wtorek sąd przesłuchiwał biegłego, który na prośbę prokuratury analizował nagrania z obu przejazdów: warszawskiego, zarejestrowanego najprawdopodobniej przez samego Roberta N. kamerką umieszczoną w aucie, oraz kieleckiego - nagranego przez policyjny wideorejestrator.

Biegły szczegółowo wskazał wykroczenia, jakie popełnił Robert N. Obliczył też prędkość, z jaką jechał kierowca (momentami nawet 220 km/h). Podczas wtorkowej rozprawy mecenas Radosław Baszuk, jeden z obrońców Froga zapytał wprost: - Czy w pana ocenie na którymkolwiek fragmencie z tych filmów doszło do sytuacji sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu drogowym?

- W mojej ocenie jedynie ucieczka samochodu betonomieszarki w obszar prawego pobocza i samochodu dostawczego, jadącego po stronie przeciwnej, co umożliwiło przejazd samochodu mercedes pomiędzy tak rozjeżdżającymi się samochodami - odparł biegły.

Chodzi o jedno zdarzenie z ucieczki Froga przed policją na obwodnicy Kielc.

ZOBACZ JAK BETONIARKA ZJEŻDŻA NA BOK PRZED MERCEDESEM:

Betoniarka zjeżdża na bok

Musi ucierpieć dziesięć osób

Biegły nie wskazał jednak żadnego takiego zdarzenia z Warszawy. To oznacza, że przynajmniej jeden z dwóch zarzutów prokuraturze może być trudno obronić przed sądem.

Z orzecznictwa Sądu Najwyższego wynika bowiem, że aby mówić o niebezpieczeństwie katastrofy nie wystarczy zwykłe niebezpieczne zdarzenie na drodze. Kluczowe w treści zarzutu jest bowiem słowo "bezpośrednie", co oznacza, że zagrożenie nie może być tylko hipotetyczne.

Zdaniem Sądu Najwyższego, by mówić o niebezpieczeństwie katastrofy inni kierowcy muszą wykonywać gwałtowne manewry, by uniknąć zderzenia.

Ale to nie wszystko. Bo sama katastrofa dotyczy mienia w wielkich rozmiarach oraz obrażeń lub śmierci wielu osób, przyjęło się, że przynajmniej dziesięciu. Jednak z żadnej sytuacji na filmach, które analizował biegły, nie wynika, że mogło dojść do wypadku, w którym ucierpiałoby co najmniej dziesięć osób.

Wątpliwa, zdaniem obrońców, jest również sytuacja z betoniarką. Choć jej kierowca zjechał na prawą stronę, podobnie jak kierowca furgonetki, to z filmu nie wynika, by ich manewry były gwałtowne. Co więcej, żadnego z szoferów nie udało się namierzyć, a co za tym idzie, przesłuchać. Prokuratura nie ma zatem wiedzy o tym, jak ta sytuacja wyglądała z ich perspektywy.

Na czerwonym przy stadionie Legii

Śledczym udało się za to dotrzeć do kilku kierowców, których mijał Frog podczas swojego warszawskiego rajdu. Ich zeznania jednak nie wsparły aktu oskarżenia, bo nie uznali oni swoich manewrów za "gwałtowne".

Podczas wtorkowej rozprawy biegły wskazał dwa niebezpieczne zdarzenia z przejazdu ulicami stolicy. Pierwsze miało miejsce na skrzyżowaniu Wisłostrady i Łazienkowskiej, przy stadionie Legii. Frog przejechał przez nie na czerwonym świetle w czasie, gdy mający pierwszeństwo kierowca czerwonej skody skręcał w lewo w Łazienkowską. - Po to, by nie doszło do zdarzenia, kierujący samochodem skoda musi gwałtowanie hamować, by nie doprowadzić do zderzenia z BMW - opisywał to zdarzenie biegły.

Adwokaci Roberta N. dopytywali, na jakiej podstawie ocenił, że było to "gwałtowne" hamowanie. I czy zna prędkość, z jaką jechała skoda. - Z kadrów (filmu – red.) nie jesteśmy w stanie określić, jaką prędkość miała skoda - przyznał ekspert.

ZOBACZ HAMOWANIE SKODY NA WISŁOSTRADZIE:

Hamowanie skody na Wisłostradzie

Odgrażał się kierowcy

Biegły opisał też szczegółowo fragment nagrania ze skrzyżowania Wioślarskiej i Ludnej (niedaleko mostu Poniatowskiego). - Na czerwonym świetle dochodzi do skrętu samochodu w prawo, w tym poprzez przejście dla pieszych, gdzie wzdłuż Wioślarskiej porusza się rowerzysta. I mamy tu charakterystyczny moment, gdzie rowerzysta wygraża kierowcy.

- Powiedział pan, że kierujący rowerem wygrażał kierowcy. Skąd ten wniosek? – zapytał mecenas Krupa, drugi z obrońców Roberta N.

- Kadr odpowie, jaki to był gest - odparł biegły. Wówczas sędzia Agata Pomianowska poprosiła protokolantkę o odtworzenie nagrania:

ZOBACZ GEST ROWERZYSTY:

Rowerzysta przy Ludnej

Po obejrzeniu zapisu z kamery biegły stwierdził: - W części dotyczącej rowerzysty wskazałem na naruszenia dotyczące sygnału świetlnego na skrzyżowaniu, był wyświetlany sygnał czerwony, jest zakaz wyprzedzania na przejściach dla pieszych, jak również wzdłuż przejścia. Niech pozostanie między nami, że to był międzynarodowy znak solidarności pomiędzy kierującymi rowerami i samochodami.

I dodał: - Kierujący musi mieć ręce na kierownicy. Co wyrażał tym gestem, widzieliśmy - stwierdził.

Zdaniem obrońców, rowerzysta dziękował kierowcy BMW za to, że zatrzymał się przed przejazdem roweru.

Ciąg dalszy procesu pod koniec czerwca. Już wiadomo jednak, że nie ma szans, by wyrok w tej sprawie zapadł przed jesienią.

Piotr Machajski

Czytaj także: