Komisja reprywatyzacyjna we wtorek 31 października 2017 zajmuje się kamienicą przy Nabielaka. Na tvnwarszawa.pl przypominamy materiał programu "Czarno na białym" oraz tekst portalu tvn24.pl o śmierci najbardziej znanej mieszkanki tej kamienicy - walczącej o prawa lokatorów Jolanty Brzeskiej.
Najważniejsi świadkowie przesłuchani dopiero po siedmiu miesiącach, niezbadane dowody, zaginione billingi. To tylko kilka z długiej listy punktów ukazujących, że w śledztwie dotyczącym śmierci Jolanty Brzeskiej popełniono szereg błędów. Od tragicznego zdarzenia minęło pięć lat. Popełniła samobójstwo? Została zamordowana? Z jakich powodów? Na te pytania wciąż nie znamy odpowiedzi.
Jolanta Brzeska – to nazwisko doskonale znane zarówno dziś, jak i w 2011 roku, kiedy jej zwęglone ciało znaleziono w Lesie Kabackim. Ikona ruchu lokatorskiego i założycielka Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Walcząca z kamienicznikami wyrzucającymi mieszkańców z reprywatyzowanych kamienic. Walczy również o swoje mieszkanie znajdujące się w kamienicy przy ul. Nabielaka i oddane w prywatne ręce.
1 marca 2011 roku opuszcza dom. Na stole zostawia gazety, w lodówce mięso na obiad. Wychodzi jakby na chwilę. Jednak nigdy nie wraca. Tego samego dnia w Lesie Kabackim pewien mężczyzna odnajduje tlące się ciało. Policja zostaje wezwana na miejsce. O tym, że to ciało Brzeskiej, informuje dopiero sześć dni później.
Śledztwo w sprawie śmierci działaczki prowadzi Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Po dwóch latach zamyka je. Winnych nie odnajduje.
Decydujące w całej sprawie są błędy popełnione na samym początku sprawy. Potwierdza to wydana kilkanaście dni temu analiza Prokuratury Krajowej, która na wniosek Zbigniewa Ziobry zbadała sprawę ponownie. Analizę sprawdzili dziennikarze śledczy tvn24.pl Maciej Duda i Robert Zieliński.
1. Brak planu działania
Jednym z takich błędów był brak przyjętego od razu dokładnego planu śledztwa.
"W mojej ocenie niezwłoczne i prawidłowe sporządzenie takiego planu 'zmusiłoby' prowadzącego postępowanie do głębokiej analizy okoliczności zdarzenia, doprowadziło do przyjęcia wszystkich możliwych wersji oraz zaplanowania wszystkich możliwych i planowanych na dany moment czynności procesowych" – uważa prokurator, który pięć lat po śmierci Brzeskiej przeanalizował błędy w śledztwie.
"Ten brak spowodował według mojej oceny niezbyt sprawne prowadzenie postępowania, na co wskazuje szereg zapisów na kartach wewnętrznego nadzoru służbowego, zawierający szereg poleceń wykonania konkretnych czynności" – dodaje.
2. Tylko jedna wersja
Śmiercią Brzeskiej początkowo zajmowali się prokuratorzy rejonowi z Mokotowa, którzy w zasadzie badali jedną wersję – samobójstwo. Takie podejście stanowiło duży problem dla późniejszego toku sprawy. Dlaczego?
Gdy na samym początku ktoś uzna, że doszło do samobójstwa, to później sprawa trafia w ręce marniejszych prokuratorów, policjantów. Tak się po prostu w naszych instytucjach dzieje – mówi oficer z niemal 30-letnim doświadczeniem w pionach kryminalnych.
Śledczy z prokuratury krajowej przyznają też, że wersja o samobójstwie wydaje się mało prawdopodobna. "Pokrzywdzona wcześniej nikomu nie sygnalizowała w jakikolwiek sposób zamiaru popełnienia samobójstwa. Nie zostawiła listu pożegnalnego. Krytycznego dnia była na poczcie, uczestniczyła w zajęciach Uniwersytetu III Wieku, była w banku wypłacić pieniądze. Z tych czynności, które zdołano wykonać, wynika, iż zachowywała się zwyczajnie" – piszą w swojej analizie.
Wątpliwości budzi też miejsce, w którym znaleziono jej ciało – znacznie oddalone od miejsca jej zamieszkania. Chcąc odebrać sobie życie, odjeżdżałaby tak daleko?
"Ponadto sposób – samopodpalenie, wydaje się nieadekwatny. Nie dość, że jest bardzo drastyczny, to niesie ze sobą ogromny ból i cierpienie, zaś samobójca szuka raczej szybkiego sposobu na odebranie sobie życia…" – piszą prokuratorzy.
3. Spóźnione przesłuchania
Kluczowymi postaciami w historii lokatorki są dwaj mężczyźni. Pierwszy to warszawski antykwariusz, który przejął kamienicę, gdzie mieszkała Brzeska. Drugi to młody absolwent studiów z zakresu zarządzania nieruchomościami. Przedstawiał się jako potomek rodu wywodzącego swoje korzenie od ruskiego księcia Ruryka. Dlatego w dalszej części artykułu przedstawiany jest jako "arystokrata".
Obydwaj stworzyli tandem "czyścicieli kamienic", który przejął kilkanaście nieruchomości w stolicy – razem z ich mieszkańcami.
Największe błędy prokuratorzy krajowi dostrzegają w zbieraniu dowodów dotyczących właśnie antykwariusza i arystokraty i ich ewentualnej roli w śmierci Brzeskiej. Jak podkreślają, mimo wskazań świadków, że dwaj panowie mogą mieć związek ze sprawą – przesłuchano ich siedem miesięcy po całym zdarzeniu (3 i 7 listopada 2011 roku). "Po takim czasie nie byli oni w stanie kategorycznie podać, co robili krytycznego dnia, gdzie i w jakim czasie przebywali" – punktują dzisiaj śledczy.
Nie sprawdzono od razu również ich samochodów, co było niezwykle ważne. Dlaczego? "Chodziło o zbadanie, czy mogły być w nim ślady Jolanty Brzeskiej" – piszą śledczy w analizie.
Dalej punktują, że auto arystokraty zbadano 31 marca 2013 roku (dwa lata po śmierci Brzeskiej). W ogóle nie sprawdzono za to pojazdu mężczyzny powszechnie uznawanego za jego "prawą rękę", który był osobą notowaną.
4. Zagubione bilingi
Nie mniej błędów prokuratorzy krajowi wytykają przy okazji gromadzenia dowodów. Śledczy nie zgromadzili wystarczających informacji o telefonach, które logowały się feralnego dnia w pobliżu miejsca tragedii. "Te ustalenia zaś pozwoliłyby na wstępną selekcję osób, z którymi należy wykonać czynności procesowe" – podkreślają.
Ponadto bilingi pobrane z telefonów osób, które znały Brzeską – choć zostały zebrane w trybie procesowym – zniknęły z akt sprawy.
5. Niedokładnie zbierane dowody
Przegapiono również część dowodów od razu na miejscu śmierci Brzeskiej. "Zabezpieczenie śladów na miejscu zdarzenia było niedokładne, albowiem świadek [tu pada nazwisko świadka w tej sprawie – przyp. red.] w kwietniu 2011 ujawniła tam i następnie przekazała policji cztery nadpalone kawałki materiału, przez co wcześniej nie zostały one poddane badaniom fizykochemicznym. Do tego świadczy to niestety o braku profesjonalizmu, skoro nie wszystkie ślady zabezpiecza na miejscu zdarzenia organ procesowy, a po kilku dniach świadek i dostarcza je na policję" – piszą śledczy.
Mało tego, dopiero 10 dni potem - jak śledczy ujawnili, że spaloną w Lesie Kabackim jest Brzeska – zjawili się w jej mieszkaniu.
6. Spóźniona prośba o monitoring
Zdaniem śledczych, niewystarczająco wcześnie przejęto monitoring – kluczowy w sprawach, gdzie mowa o tajemniczej śmierci.
"Dopiero w wytycznych z dnia 23.03.2011 r. prokurator zlecił zabezpieczenie monitoringu z okolic miejsca zamieszkania J. Brzeskiej oraz Parku Powsin. W dniu 24.03.2011 wpłynął wniosek dowodowy pełnomocnika pokrzywdzonej wskazujący bardzo szczegółowo, z jakich ulic monitoring należy zabezpieczyć, co przekazano policji do realizacji. Brak jest jednak jakiegokolwiek śladu, że prokurator pilnował nad realizacją tej czynności. W konsekwencji nie cały monitoring zdołano zabezpieczyć z uwagi na krótki okres przechowywania" - analizują.
7. Nowe śledztwo
Zgodnie z zapowiedzią ministra Ziobry, śledztwo w sprawie śmierci ma zostać wznowione. Śledczy, którzy przeanalizowali zaniedbania swoich kolegów z branży, podkreślają, że tym razem trzeba zwrócić uwagę nie tylko na arystokratę i antykwariusza, ale ująć sprawę szerzej. Pod kątem grup, które zajmują się przejmowaniem nieruchomości w ramach reprywatyzacji.
"Z dużym prawdopodobieństwem można pewnie założyć, że nie będą to rzeczywiści spadkobiercy poprzednich właścicieli, ale jakaś określona grupa osób działająca na podstawie pełnomocnictw, na co mogą wskazywać chociażby informacje zgromadzone w tej sprawie (pisma, artykuły)" - zalecają.
"Unikalna okazja"
Po śmierci Jolanty Brzeskiej jej mieszkanie zostało wyremontowane i wraz z innymi w tej kamienicy wystawione na sprzedaż.
"Unikalna okazja, mieszkanie w przedwojennej kamienicy w stylu Art Deco z 1932 roku. Zamieszkaj w towarzystwie ludzi ze świata kultury i nauki" – tak zachwalała je agencja nieruchomości w 2014 roku, wyceniając wartość na milion złotych.
Tekst ukazał się pierwotnie na tvnwarszawa.pl 25 października 2016 roku.
Maciej Duda, Robert Zieliński / kw