Salę widzeń, spacerniak oraz cele aresztu na Białołęce odwiedzili w sobotę działacze podziemia niepodległościowego, internowani w tej placówce podczas stanu wojennego. Wizyta była okazją do wspomnień – informuje PAP.
- 30 lat temu wszyscy trafiliśmy do Białołęki, ale nie do tego miejsca, które powiedziałbym jest dosyć ekskluzywne w porównaniu z warunkami, w jakich wówczas przebywaliśmy. Było nas wtedy bardzo dużo, w celach było ogromne zagęszczenie, wszędzie były kraty. Zostałem zatrzymany w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. - opowiadał PAP uczestniczący w spotkaniu Wojciech Borowik, obecnie prezes Stowarzyszenie Wolnego Słowa (SWS), które zorganizowało spotkanie.
"Nudny i szary"
Inny z wówczas internowanych Jacek Szymanderski, sam okres uwięzienia wspomina jako długi, nudny i szary, i - jak zaznaczył - nie stosowałby tutaj żadnej terminologii martyrologicznej.
- Myśmy odbywali to więzienie z przekonaniem, że to my jesteśmy na górze, my wygrywamy, nie oni i że siedząc tu mamy gigantyczne poparcie na zewnątrz i że nasze bycie tu jest ważne. Tak potrzebny to chyba nigdy się nie czułem. Mnie tu przywieźli 20 grudnia, ponieważ wcześniej nie było mnie w domu i próbowałem nawet tworzyć jakąś siatkę informacyjną. No, ale złapali mnie i 20 grudnia się tutaj znalazłem, co oczywiście spowodowało, że moje reakcje na całą sytuację były inne niż kolegów zamykanych 13 grudnia. Ja już wiedziałem, że nie ma terroru, tak że miałem bardziej zdystansowane podejście - relacjonował Szymanderski.
Wspominając działalność wydawniczą uwięzionych, opowiadał o produkcji banknotów, na których zamieszczano postacie i hasła ważne dla działaczy.
PAP/ran