Chory na nowotwór mężczyzna zginął od ciosów zadanych m.in. dłutem. Potem został obrabowany. Sąd pierwszej instancji uznał, że nie było to zabójstwo. Ten wyrok właśnie uchylił sąd apelacyjny.
Pierwszy wyrok w tej sprawie Sąd Okręgowy w Warszawie wydał w grudniu ubiegłego roku. Uznał wówczas, że trzech oskarżonych mężczyzn jest winnych, ale nie zabójstwa, jak chciała prokuratura, a jedynie rozboju i spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, który skutkował śmiercią.
34-letni Kamil Ł., 37-letni Przemysław G. oraz 25-letni Patryk K. zostali skazani za rozbój z użyciem niebezpiecznego narzędzia połączony ze spowodowaniem ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, który skutkował śmiercią ofiary. Najsurowszy wyrok dostał ten pierwszy - 15 lat więzienia. Przemysław G. został skazany na 12 lat, a Patryk K. na osiem lat.
Wyrok uchylony
Tymczasem Prokuratura Rejonowa w Nowym Dworze Mazowieckim chciała znacznie surowszych kar. Dla dwóch pierwszych oskarżonych żądała odpowiednio: dożywocia i 25 lat więzienia. Dla trzeciego znacznie niższej kary, bo to dzięki jego informacjom udało się wyjaśnić sprawę. Ale przede wszystkim wnosiła o uznanie zbrodni za zabójstwo, a nie spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu skutkującego śmiercią.
Dlatego, po niekorzystnym dla śledczych orzeczeniu, prokuratura złożyła odwołanie. Przekonywała w nim, że sprawcy działali wspólnie i w porozumieniu. I że sąd pierwszej instancji popełnił błąd, nie uznając zbrodni za zabójstwo.
Jedyną karę, która odpowiadała żądaniom śledczych, jest rok ograniczenia wolności dla Agnieszki G., żony Przemysława, która pomagała zacierać ślady.
Kilka dni temu sprawą zajął się Sąd Apelacyjny w Warszawie. Jak dowiedział się portal tvnwarszawa.pl, sąd przyznał rację prokuraturze. Zdecydował o uchyleniu grudniowego wyroku i nakazał powtórny proces w tej sprawie.
Mieszkał sam po śmierci matki
40-latek, który był ofiarą zbrodni, chorował na nowotwór. Kilka dni przed zabójstwem zmarła jego matka. Sprawcy dotkliwie go pobili, zadali też ciosy dłutem. I to one okazały się śmiertelne.
Do zdarzenia doszło 3 grudnia 2015, śledztwo trwało ponad rok. Było trudne, bo sprawcy byli "dobrze przygotowani", działali w rękawiczkach i kominiarkach. Śladów niemal nie pozostawili.
Prokuratura zarzucała im "popełnienie zbrodni zabójstwa dokonanej w związku z rozbojem i w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie, bowiem oskarżeni kierowali się chęcią zysku". Ich ofiarą był znajomy, który - po śmierci matki - mieszkał sam.
"Oskarżeni działali wyjątkowo brutalnie, bowiem do zabójstwa użyli narzędzia w postaci dłuta, którym zadawali ciosy pokrzywdzonemu" - informowała prokuratura po skierowaniu aktu oskarżenia.
Podkreślała, że dwóch z oskarżonych "dopuściło się przestępstwa w warunkach recydywy". Chodzi o Przemysława G., który siedział za gwałt, i Kamila Ł. mającego na koncie wyrok za atak na policjanta.
Przełomem ekspertyza DNA
Przełom w śledztwie nastąpił w październiku 2016 roku, kiedy prokuratura dostała od biegłych wynik ekspertyzy genetycznej. Ta potwierdziła, że na rzeczy pochodzącej z domu zabitego, ale znalezionej poza jego domem, był ślad z kodem DNA jednego z podejrzanych mężczyzn.
Po kilku dniach policja zatrzymała pierwszego z podejrzanych - 24-letniego Patryka K. Mężczyzna potwierdził, że był w mieszkaniu zamordowanego 40-latka, ale do zabójstwa się nie przyznawał. Miał tylko sprawdzić, czy w domu jest coś wartościowego. Kilka godzin później zatrzymano Przemysława G. i Kamila Ł.
Oskarżonych zatrzymano w październiku 2016 roku:
pm/b
Źródło zdjęcia głównego: ksp