- Białołęka staje się drugim Radiowem – alarmują mieszkańcy okolic Kanału Żerańskiego, którzy od lat borykają się z problemem przeraźliwego smrodu. Wszystko przez znajdujące się przy ul. Zarzecze sortownie odpadów. Zgłaszano skargi, przeprowadzano kontrole, a fetor jak był, tak jest. I nikt nie chce się do niego przyznać.
Sprawa dotyczy ulic Zarzecze, Konwaliowej, Zabłockiej i Delfina. Działalność na tym terenie prowadzą trzy firmy zajmujące się odpadami: "Partner" i Eko-Max Recykling – zbierające odpady oraz PRO-LAS – Weremijewicz i Wspólnicy – która odpady wytwarza i przetwarza. Na ich poczynania okoliczni mieszkańcy skarżą się od lat. – Ich niepokój budzi nie tylko smród, ale też prowizoryczna infrastruktura zakładów, w których blaszane baraki służą jako sortownie – informuje radna Białołęki Mariola Olszewska.
W odległości około 20 metrów od zakładów znajdują się budynki wielorodzinne, a kilkaset metrów dalej licznie zamieszkiwane osiedla. Nieopodal są też ścieżki rowerowe, trasy spacerowe i las, w którym gniazdują rzadkie gatunki ptaków. – Naganny jest sam fakt, że przetwórnia znajduje się w takim miejscu, tuż nad wodą. To dowód nieodpowiedzialności. Nie mamy gwarancji, że gleba jest tam należycie zabezpieczona i nie nasiąka szkodliwymi substancjami. Zwłaszcza, że mieszkańcy wielokrotnie zgłaszali nam obawy o wycieki do Wisły – komentuje radny dzielnicy Marcin Korowaj.
W dniu kontroli sterylnie
Pierwsze skargi zaczęły napływać do urzędu dzielnicy już w 2009 roku. – Odór był tak straszny, że nie dało się wysiąść z samochodu – wspomina Korowaj, który brał udział w jednej z kontroli przeprowadzonych na terenie zakładu PRO-LAS. Sama kontrola nie wykazała jednak żadnych nieprawidłowości, wręcz przeciwnie. – Było sterylnie czysto – przyznaje sugerując, że ktoś mógł uprzedzić firmę o kontroli. – Bo kilka dni wcześniej trudno było przejść obok tego zakładu, a w dniu kontroli bez obaw można było jeść obiad bezpośrednio z podłogi. To co najmniej dziwne – dodaje.
Kiedy z pytaniami w sprawie zakładów zgłaszamy się do Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska, okazuje się, że sprawa jest tam doskonale znana. – Skargi mieszkańców dotarły także do nas – informuje Krzysztof Gołębiewski. W stanowisku przygotowanym przez WIOŚ czytamy jednak, że co do działalności spółki Pro-Las nigdy nie było żadnych zastrzeżeń. Podobnie jak z zakładem "Partner". Firmy te posiadały wszystkie potrzebne zezwolenia. Prowadziły działalność w zamkniętej hali i korzystały ze specjalnych barier antyodorowych.
Na Eko-Max nałożono kary
Nieprawidłowości stwierdzono natomiast w działaniach spółki Eko-Max Recykling. "Od samego początku przykładamy największą wagę do jakości świadczonych usług" – reklamuje się na swojej stronie internetowej. Ale mieszkańcy, jak i urzędnicy mają do tego spore wątpliwości. Miejskie Biuro Ochrony Środowiska informuje, że w latach 2013-2015 spółka ta kontrolowana była kilkukrotnie. Wszystko w związku ze skargami na uciążliwy fetor, które zostały potwierdzone w czasie kontroli.
Skargi na Eko-Max potwierdza też Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska, który podejmował na terenie zakładu trzy kontrole: dwie interwencyjne i jedną sprawdzającą. Audyt udowodnił, że firma nie dochowywała należytej staranności. Oprócz uwag wypunktowanych przez urząd miasta, WIOŚ wykazał brak odpowiednich decyzji środowiskowych pozwalających na prowadzenie działalności i wytwarzanie odpadów, na które spółka nie miała zgody. Inspektor Środowiska nałożył na firmę karę grzywny i zlecił szereg zarządzeń naprawczych (m.in. poprawę sprzętu).
Co ciekawe, firma Eko-Max straciła uprawnienia zezwalające na odzysk i unieszkodliwianie odpadów. Zezwolenie wygasło wraz z dniem 23 stycznia 2016 roku. O tym czy otrzyma kolejne zdecyduje prezydent Warszawy. Biuro Ochrony Środowiska informuje nas, że obecnie toczy się w tej sprawie postępowanie administracyjne. Jego efekty poznamy dopiero 18 marca 2016 roku. Obecnie firma może jedynie zbierać odpady, co umożliwia jej obowiązująca wciąż zgoda z 2014 roku.
Przedstawiciele Spółki Eko-Max przyznają się do nieprawidłowości wskazanych przez WIOŚ, ale podkreślają, że pochodzą one sprzed dwóch lat. – Od tego czasu wszystko zostało uregulowane. Zastosowano odpowiednie rozwiązania technologiczne i uporządkowano stan formalno-prawny – informuje nas pełnomocnik firmy Sebastian Ślusarczyk. Wszelkie zarzuty kierowane pod adresem spółki dementuje i zapewnia, że zakład dochowuje najwyższej staranności w swoich działaniach. – Teren zakładu jest utwardzony, a urządzenia, którymi posługuje się firma – nowe i w bardzo dobrym stanie – tłumaczy. Aby to udowodnić, pracownicy (przy wyłączonej kamerze) wpuszczają nas na teren zakładu, który na pierwszy rzut oka nie budzi zastrzeżeń.
MPWiK: zmodernizujemy przepompownię
Pracownicy przekonują też, że uciążliwy odór nie wydobywa się od nich, lecz z leżących po sąsiedzku zakładów MPWiK. – Przepompownia może być potencjalnym źródłem przykrych zapachów – potwierdza miejskie Biuro Infrastruktury. Urzędnicy zapewniają jednak, że obiekt posiada wszystkie wymagane prawem zezwolenia i w normalnym trybie pracy "nie wydaje się być uciążliwy dla otoczenia". Aby jednak uspokoić tych, którym miejskie zakłady doskwierają, urzędnicy ratusza zapowiadają modernizację obiektu. – To powinno zredukować do minimum emisję uciążliwych zapachów. Prace powinny zakończyć się na przełomie 2018 i 2019 roku – tłumaczą.
Radna Olszewska przyznaje, że z nieprzyjemnym zapachem z MPWiK też są problemy, ale przedsiębiorstwo nie powinno uchylać się od odpowiedzialności. – Odór z Eko-Max jest bardzo dokuczliwy i potwierdzają to wszyscy mieszkańcy. Byłam u nich kilkanaście razy. Chodziliśmy w maseczkach, nie dało się otworzyć okien, a robactwo było wszędzie – tłumaczy.
Problem nie do rozwiązania
Problem fetoru niezaprzeczalnie istnieje. Aby się o tym przekonać, wystarczy udać się na miejsce. Sprawa ciągnie się od kilku lat i nikt nie potrafi znaleźć rozwiązania. Kolejne zakłady wzajemnie przerzucają się odpowiedzialnością. Radni dzielnicy po raz kolejny próbują interweniować w tej sprawie w urzędzie dzielnicy. Na ostatniej dzielnicowej Komisji Ochrony Środowiska, która odbyła się 19 stycznia, wiceburmistrz Piotr Smoczyński zasugerował konieczność przeprowadzenia restrykcyjnej kontroli (włącznie z udziałem policji). Rzeczniczka Białołęki twierdzi jednak, że urząd ma ograniczone możliwości i nie może wejść na teren zakładu bez zgody przedsiębiorcy. Podmiotem uprawnionym do przeprowadzenia kontroli jest miejskie Biuro Ochrony Środowiska.
Karolina Wiśniewska