Przerwali budowę ścieżki, zginęła na niej 16-letnia Magda. Były wiceburmistrz: nikt nie zgłaszał mi problemów

Poprawiają drogę rowerową
Prokuratura bada przebieg inwestycji
Źródło: Mateusz Szmelter / tvnwarszawa.pl
Nastoletnia rolkarka zginęła podczas zjazdu po niedokończonej ścieżce w parku Stawy Kellera. Prokuratura twierdzi, że do jej śmierci mogły przyczynić się decyzje urzędników. Ci stanęli przed sądem, ale nie poczuwają się do odpowiedzialności za tragedię.

Magda zjechała na rolkach po stromej i niedokończonej ścieżce rowerowej w parku Stawy Kellera na Bielanach. Na jej końcu brakowało tak zwanego włączenia. Zamiast niego, między chodnikiem przy ulicy Gdańskiej a asfaltową alejką, znajdował się pas luźnej ziemi. 16-latka straciła na nim równowagę i runęła do przodu na jezdnię, wprost pod koła nadjeżdżającego volkswagena. Zginęła na miejscu.

Rodzice dziewczyny od początku twierdzili, że droga nie była ani dobrze zabezpieczona, ani właściwie oznakowana. W pierwszym etapie powstała bez końcowych fragmentów, bo były do nich uwagi - między innymi miejskiego inżyniera ruchu i pełnomocnika prezydenta m.st. Warszawy do spraw komunikacji rowerowej. Gdy doszło do wypadku, poprawiony projekt był już gotowy i uzgodniony. Nie zdążył zostać zrealizowany.

Wątpliwości wokół budowy ścieżki rowerowej miała także prokuratura. Śledczy przedstawili zarzuty czterem osobom, które ich zdaniem nie dopełniły swoich obowiązków w związku z realizacją inwestycji. Na początku września ruszył ich proces. Na ławie oskarżonych zasiadają: były burmistrz Bielan Tomasz M., były zastępca burmistrza Artur W., bielański urzędnik pełniący nadzór inwestorski nad budową ścieżki Tomasz G. oraz kierownik budowy Waldemar W. z Zakładu Remontów i Konserwacji Dróg.

W piątek odbyła się kolejna rozprawa. Spośród oskarżonych stawił się tylko Artur W., który nie zdążył poprzednim razem złożyć wyjaśnień.

Już po raz drugi obrońcy byłego burmistrza Tomasza M. wnioskowali o wyłączenie jawności procesu. Sąd nie przychylił się jednak do ich wniosku.

OGLĄDAJ PROGRAM "7 ŻYĆ" O BEZPIECZEŃSTWIE NA POLSKICH DROGACH >>>

Były wiceburmistrz: nie mam prawa ingerować w procesy budowlane

Prokuratura oskarża Artura W. o niezapewnienie bezpiecznego użytkowania obiektu budowlanego. Były wiceburmistrz Bielan, podobnie jak podczas składania zeznań w trakcie śledztwa, nie przyznał się do winy. W sądzie postanowił jednak opowiedzieć o swoim udziale w inwestycji i odpowiadać na pytania.

Oskarżony mówił między innymi o tym, w jaki sposób działał urząd oraz jakie były jego obowiązki. W latach 2014-18 sprawował jako wiceburmistrz Bielan nadzór nad Wydziałem Infrastruktury. Opisywał, że po objęciu stanowiska przeprowadził "kompleksowy przegląd stanu osobowego wydziału" i rozmowy z pracownikami na temat ich kompetencji i umiejętności. Zapewnił, że poprzedni członkowie zarządu przekazali mu, że jego podwładni "gwarantują sprawne wykonywanie swoich obowiązków". Sam również to potwierdził i dodał, że nie miał w tej kwestii zastrzeżeń. 

Były wiceburmistrz podkreślał, że bardzo blisko współpracował z wydziałem, a realizowane przez niego projekty "wymagały dużo czasu i poświęcenia". - Przykładowo mogę powiedzieć że przy budowie przedszkola zdarzały się momenty, że komunikowałem się z naczelnikiem wydziału nawet o 1 w nocy - mówił. Opisał też sytuację z początku kadencji związaną z przebudową jednej z bielańskich szkół. - Zapytałem się naczelnika, czy przebudowa szkoły razem z przebywającymi tam uczniami nie będzie rodziła jakiegoś zagrożenia. Naczelnik odpowiedział mi, że to Wydział Infrastruktury zajmuje się takimi rzeczami i żebym nie obawiał się o takie sprawy - wspominał. 

- Jednakże przy większych, trudniejszych inwestycjach odbywałem różne spotkania i rozmowy z udziałem czynników społecznych, czy to z radami rodziców, czy mieszkańcami. Taka była rola burmistrza. Ja, osoba nieposiadająca kompetencji i uprawnień w zakresie budowlanym, nie mam prawa, ani obowiązku ingerować w procesy budowlane - podkreślił W. 

Jedno "ewentualne zagrożenie"

Były wiceburmistrz przypomniał, że budowa ścieżki rowerowej w parku Stawy Kellera była zadaniem z budżetu partycypacyjnego (projekt pojawił się w II edycji na rok 2016). - To mieszkańcy zgłaszali te projekty. Pozytywnie zatwierdzone przez miasto, zostają przedstawione do wykonania właściwym dzielnicom. Jest to obligatoryjne - mówił. 

Jak wspominał, przed rozpoczęciem realizacji inwestycji doszło do spotkania zarządu dzielnicy. To wtedy zapadła decyzja, że zajmie się nią Wydział Infrastruktury, a nie odpowiedzialny dotychczas za parki Wydział Ochrony Środowiska. W. przekonywał, że to "wyraz poważnego pochylenia się zarządu dzielnicy nad sprawą". - Zwróćmy uwagę, że zadanie to wymaga pracy i nadzoru specjalistów z odpowiednimi uprawnieniami, których to pracownicy WOŚ nie posiadali - zaznaczył. 

- Moja praca z Wydziałem Infrastruktury przy wszystkich zadaniach inwestycyjnych polegała na tym, że wszelkie trudne zadania były koordynowane wspólnie ze mną. Gdy pojawił się jakiś problem, zgłaszał mi go naczelnik wydziału. Spotkania były cykliczne. Byłem ogólnodostępny dla każdego z pracowników - podkreślił.

Zadeklarował jednocześnie, że podczas budowy feralnej ścieżki nie dochodziły do niego "żadne sygnały, które mogły stanowić jakąś trudność w wykonaniu lub stanowić jakiekolwiek zagrożenie". - Jedyną rzeczą, jaką pamiętam z ewentualnych zagrożeń, była na samym początku planowania tej inwestycji negatywna opinia Zarządu Dróg Miejskich, która stanowiła negatywną przesłankę do dalszej realizacji. Mianowicie ZDM, z tego co pamiętam, negatywnie odniósł się do kąta nachylenia ścieżki - wskazał W. Dalej opisywał, że pojawił się wtedy pomysł zmiany przebiegu, ale po analizach okazało się, że nie można tego zrobić ze względu na zapisy obowiązującego planu miejscowego. - Z tego, co pamiętam, po negatywnej opinii ZDM powiedziałem naczelnikowi wydziału, że nie będziemy mogli zrealizować tego zadania. Po upływie jakiegoś czasu, nie pamiętam jakiego, naczelnik przedstawił mi nowy projekt tej ścieżki, która zmieniła kąt (nachylenia - red.) zjazdu. Nie była to moja inicjatywa - zapewnił. Wówczas drogowcy wydali pozytywną opinię, a inwestycja ruszyła dalej.

Kto odpowiadał za decyzje w sprawie budowy ścieżki?

Wykonawcą ścieżki rowerowej została miejska spółka - Zakład Remontów i Konserwacji Dróg. W. mówił, że nie pamięta dokładnie kiedy podpisano umowę i rozpoczęto prace w terenie (te ruszyły w listopadzie 2016 roku). Na terenie inwestycji pojawił się dwukrotnie: na jej początku i po śmiertelnym wypadku, do którego doszło 31 marca 20217 roku. - Z uwagi na to, że nie było pozytywnej opinii włączenia się ścieżki w ulicę Gdańską, wykonawca postanowił zakończyć część zadania inwestycyjnego do czasu uzyskania stosownych pozwoleń. Wtedy został przekazany do mnie projekt aneksu, który to przewidywał, z podpisami - tak jak podczas każdej inwestycji - uprawnionych osób - wskazał były wiceburmistrz. 

Sędzia Agnieszka Chojnacka-Chechłacz pytała, kto podpisał aneks oraz w jakiej kolejności. - Nie pamiętam - odparł W. Dodał jednak: - Przy każdej inwestycji, tak jak i tej, musi się podpisać osoba uprawniona, posiadająca uprawnienia budowlane. Nie pamiętam, ale wydaje mi się, że jedyną osobą uprawnioną w tym wydziale był Tomasz G. Następnie podpisywał się kierownik referatu i naczelnik wydziału. Wcześniej musiało być to parafowane przez radcę prawnego. - Jakie znaczenie miały te poszczególne podpisy? - padło kolejne pytanie. - Ja, jako burmistrz nadzorujący Wydział Infrastruktury, nie posiadam uprawnień budowlanych, jak i szczegółowej wiedzy w tym temacie. Muszę się opierać na merytorycznej wiedzy podległych pracowników. Tak to wygląda w całej Polsce, nie tylko w Warszawie. Tak, jak w przypadku podpisywania przez premiera umowy na budowę autostrady. Zakładam, że premier nie ma uprawnień budowlanych - stwierdził W. Wskazał też, że tylko burmistrzowie i ich zastępcy dostali od prezydenta Warszawy pełnomocnictwa do zawierania tego typu umów. Wspomniał, że na umowie dotyczącej budowy ścieżki rowerowej podpis złożył jako ostatni ówczesny burmistrz Tomasz M. 

Były wiceburmistrz: nie przedstawiono mi żadnych zagrożeń

Sędzia dociekała też, czy W. miał w trakcie inwestycji wgląd w związaną z nią dokumentację. - Nie miałem wglądu w dokumenty. Opierałem się na wiedzy naczelnika i podległych mu pracowników - powiedział. Wyjaśnił, że dostęp do nich mógłby otrzymać w sytuacjach kryzysowych, wówczas gdy naczelnik wydziału bądź jego pracownicy poprosiliby burmistrza o interwencję. Zastrzegł jednak, że w tej konkretnej sprawie nie był proszony o dodatkowe konsultacje.

Oskarżony był też pytany, czy wie, dlaczego brakowało uzgodnień dotyczących włączeń ścieżki w ulicę Gdańską. - Nie wiem. Nie przypominam sobie. Myślę, że to właściwe pytanie do pracownika wydziału - odparł W.  - Czy konsultował tę kwestie z pracownikami? - pytała sędzia? - Przy tym konkretnym zadaniu nikt nie zgłaszał mi problemów, zastrzeżeń, co do przebiegu tej inwestycji - zapewnił.  - Czy w trakcie realizacji inwestycji - na etapie projektowania, wykonania i odbioru prac budowlanych - oskarżony miał wiedzę o jakichkolwiek zastrzeżeniach, co do zgodności z przepisami prawa budowlanego lub zastrzeżeniach, że ścieżka mogła stanowić zagrożenie dla użytkowników? - brzmiało kolejne pytanie. - Nie mogłem mieć jakiejkolwiek wiedzy. Nie przedstawiono mi żadnych zagrożeń - odpowiedział W.

- Wiele razy analizowałem tę sprawę. Gdybym przy weryfikacji pracowników Wydziału Infrastruktury postanowił zmienić skład personalny i zatrudnić swoich kolegów, którzy nie posiadają stosownych uprawnień budowlanych, mógłbym czuć się winny całej tej sytuacji. Po tak należytym - według mnie - przeglądzie personalnym miałem gwarancję, że wydział będzie sprawnie funkcjonował przy realizacji jakichkolwiek działań inwestycyjnych - mówił. - Złamałbym prawo, gdybym chciał się wtrącać i nakazywać jakieś zmiany podczas projektów budowlanych, nie posiadając stosownego wykształcenia w tym zakresie i uprawnień - dodał. 

Według W. barierki mogły zostać przesunięte przez mieszkańców

Prokurator Agata Bomze pytała oskarżonego, jakie jego zdaniem były konsekwencje realizacji aneksu, czyli początkowej budowy ścieżki bez włączeń. - Podjęte zostały czynności przez Wydział Infrastruktury, mające na celu uzyskanie pozytywnych opinii, co do wjazdu w ulicę Gdańską. Do tego czasu inwestycja nie mogła być realizowana - powiedział W. Ocenił, że wykonawca mógł co prawda ukończyć ścieżkę wraz z brakującym fragmentem, ale "zrobiłby to niezgodnie z prawem i sztuką". - W jakim stanie pozostała ścieżka po podpisaniu aneksu i nie kontynuowaniu inwestycji? - pytała prokurator. - Z tego co mówił przedstawiciel wykonawcy i poparto to stosownymi zdjęciami, część niedokończonej inwestycji została zabezpieczona poprzez metalowe barierki - powiedział były wiceburmistrz. Pytany o to, czy widział te zdjęcia, odparł, że "nie", ale zostały one dołączone do akt sprawy podczas rozprawy z 6 września. Wówczas przedstawił je obrońca kierownika budowy Waldemara W. Przypomnijmy: na fotografiach widać sześć przęseł metalowego ogrodzenia, które, jak przekonywał obrońca, do czasu zakończenia prac istniały. Do akt sprawy zostały też dołączone zdjęcia z Google Maps, wykonane w 2017 roku. Na nich ogrodzenie znajdowało się już w innym miejscu. Przedstawił też dokument, w którym jest brak zlecenia rozbioru płotu.

Były wiceburmistrz przyznał, że widział barierki na żywo, ale nie pamięta kiedy.

Prokurator dociekała, czy w marcu 2017 roku (czyli gdy doszło do śmiertelnego wypadku) barierki nadal były ustawione przy niedokończonym wlocie w ulicę Gdańską. - Nie potrafię odpowiedzieć. W sferze moich domysłów: mogły zostać przesunięte przez korzystających mieszkańców, co się zdarza przy niedokończonej inwestycji, w celu przejazdu. Na pewno nie zostały one zdjęte przez pracowników urzędu - stwierdził W. 

Były wiceburmistrz powiedział też, że nie pamięta, czy po podpisaniu aneksu na ścieżce pojawiły się jakiekolwiek inne zabezpieczenia albo oznakowania. Mówił, że nie wiedział o pozostawionym pasie luźnej ziemi. - Moja wiedza pojawiła się podczas wizji lokalnej po śmiertelnym wypadku - wyjaśnił.  - Czy były uzgodnienia, co do zabezpieczeń ścieżki w związku z podpisanym aneksem? - pytała prokurator Bomze? - Nie pamiętam, żebyśmy na ten temat rozmawiali. We wszystkich inwestycjach kwestie zabezpieczeń były kwestią oczywistą - odpowiedział były wiceburmistrz. 

Pytany o dopuszczenie ścieżki rowerowej do użytkowania przez rowerzystów po zawarciu aneksu wskazał, że nie było to możliwe "z uwagi na brak oznakowania pionowego i poziomego, czyli braku wprowadzenia stałej organizacji ruchu". W. nie był w stanie odpowiedzieć, czy korzystali z niej wówczas inni użytkownicy. - Mogę założyć, że przechodzili tamtędy przechodnie po zmianie nawierzchni ścieżki. To jest park. Taką możliwość dopuszczam - dodał.

W tym miejscu doszło do wypadku
W tym miejscu doszło do wypadku
Źródło: googlemaps.pl/tvn24.pl

Zeznania naczelnika

Podczas piątkowej rozprawy zeznania złożył Paweł Sondij, naczelnik Wydziału Infrastruktury w Urzędzie Dzielnicy Bielany. Stanowisko to zajmował w trakcie realizacji inwestycji, jak i obecnie. Opisywał, co zapamiętał w związku z budową ścieżki rowerowej, w jaki sposób realizowano inwestycję i dlaczego doszło do podpisania aneksu. Mówił też o tym, jak funkcjonuje jego wydział, co należy do jego obowiązków oraz jak wygląda komunikacja z zarządem dzielnicy. 

Sondij zeznał, że nie przypomina sobie, by w trakcie realizacji inwestycji zgłaszano jakiekolwiek zastrzeżenia, co do bezpieczeństwa użytkowników ścieżki. Mówił też, że był na miejscu, ale nie pamięta jak wyglądał pozostawiony odcinek luźnej ziemi ani czy były tam zabezpieczenia.

Podkreślał, że jako naczelnik nie realizował ani nie nadzorował robót budowlanych. - Pracownicy wydziału infrastruktury na poziomie głównych specjalistów byli pracownikami samodzielnymi To oznacza, że ja nie mogłem, nie powinienem narzucać im konkretnych rozwiązań w zakresie realizowanych projektów, ponieważ byli to ludzie, którzy posiadali uprawnienia do samodzielnego wykonywania zawodu - zaznaczył. 

Sędzia pytała, go czy jako naczelnik miał możliwość merytorycznej kontroli działań pracowników. - Z mojego zakresu obowiązków to nie wynikało. Mogłem ich oczywiście rozliczać w zakresie postępu robót. Nie miało to nic wspólnego z merytoryką - wyjaśnił. 

Czytaj także: