Grupa 16-letnich Brytyjczyków została zaatakowana przez niedźwiedzia polarnego podczas szkolnej wyprawy badawczej. Jeden z chłopców zginął na miejscu, trzech zostało poważnie rannych. Wydarzenie miało miejsce na norweskiej wyspie Svalbard.
250 kilogramowy niedźwiedź wszedł w obóz namiotów rozbitych na lodowcu Von Postbreen o godzinie 7.30. Śmiertelnie zaatakował pierwszego chłopca, którego napotkał na swojej drodze, potem próbował zmasakrować resztę.
"Miał całą moją głowę w paszczy, usłyszałem chrzęst czaszki"
Nastolatek śpiący obok ofiary ataku usłyszał silne drapanie, a zaraz potem namiot zawalił się. - Tkanina dotknęła mojej twarzy. Wciągnąłem śpiwór na głowę, zwinałem się w kulkę i zamknąłem oczy. Krzyczałem "Nie chcę tu więcej być " - opowiada dziennikarzom The Guardian Patric Flinders. Chłopcy byli zdezorientowani i nie wiedzieli jak zachować się wobec ataku dzikiego zwierza.
- Spojrzałem w górę i zobaczyłem ogromny pysk cały umazany krwią. W tym momencie pomyślałem, że mogę umrzeć. Poczułem uderzenie jego łapy, druga weszła w mój śpiwór, wtedy poczułem jego zęby wokół mojego łokcia. Wgryzł się do samej kości. I już po chwili miał całą moją głowę w paszczy, usłyszałem chrzęst czaszki, a potem ogłuszający dźwięk - dodaje Patric.
Strzały przyszły za późno
Chłopiec przeżył. Ma 20 szwów, a na twarzy dziury po kłach niedźwiedzia. Kiedy wyswobodził się z uścisku zwierza, bijąc go mocno pięścią po łbie, rozsierdziały niedźwiedź zaczął biec w stronę jego kolegi. Wtedy w kierunku zwierzęcia padł strzał. Zastrzelił go 29-letni Michael Reid, szef ekspedycji. Musiał oddać aż 4 strzały by powalić zwierzę. Mówiąc o śmierci swojego przyjaciela, Patric powiedział - Horatio leżał po jednej stronie namiotu, ja po drugiej. Gdybym spał na jego miejscu byłbym martwy. Czuję się winny, że to on zginął, a nie ja - dodaje Patric.
Autor: mm//aq / Źródło: guardian.co.uk