Szef prowadzącej śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg podkreślił, że ze sprawozdania biegłych wynika, iż w próbkach z wraku nie stwierdzono "obecności pozostałości materiałów wybuchowych lub produktów ich degradacji". Jak mówił płk Szeląg, "w 14 próbkach oraz dwóch próbkach kontrolnych biegli stwierdzili obecność śladowych ilości difenyloaminy, a w czterech próbkach - paranitrodifenyloaminy - substancji nieposiadających właściwości wybuchowych. Z kolei na czterech innych próbkach biegli stwierdzili obecność siarki, także nieposiadającej takich właściwości". Dodał, że dwa pierwsze wymienione związki są "powszechnie używane przy produkcji niektórych tworzyw sztucznych". Ponadto zaznaczył, że biegli stwierdzili obecność nitrogliceryny w pojemniku z nazwą jednego z leków nasercowych.
Bezpodstawne
Próbki pobrane z wraku tupolewa trafiły do kraju w grudniu zeszłego roku, ich badanie prowadziło Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji w Warszawie. Zbadano łącznie 258 próbek - 124 próbki gleby z miejsca katastrofy i 134 próbki z wraku. Szef WPO powiedział też, że biegli nie mają wątpliwości, iż próbki pobrane z wraku Tu-154M przekazano z Rosji nienaruszone. - Biegli nie mają żadnych podstaw do tego, żeby twierdzić, że przekazane pakiety zostały w jakikolwiek sposób naruszone. Biegli pracują nad tym codziennie, to jest ich chleb powszedni i potrafią to rozpoznać - dodał prokurator. Prokuratorzy przypomnieli jednocześnie, że wyniki badań próbek z wraku będą tylko jednym z elementów całościowej opinii biegłych. Opinia ta będzie także oparta m.in. na wynikach badań próbek zabezpieczonych z ekshumowanych dotychczas zwłok ofiar katastrofy oraz z elementów lakierowych i powłoki lakieru z samolotu. Dlatego, według prokuratury wojskowej, czwartkową prezentację sprawozdania z badań biegłych, która nie jest jeszcze końcową opinią, należy uznać za "wydarzenie bez precedensu". Prokuratura zaznaczyła, że prezentowane dowody "nie dostarczyły podstaw do stwierdzenia, że doszło do wybuchu" na pokładzie tupolewa. Płk Szeląg poinformował też, że na przełomie lipca i sierpnia planowany jest wyjazd biegłych do Rosji w celu dokonania kolejnych badań.
Koniec awantury
Premier Donald Tusk komentując informacje przekazane przez NPW powiedział: - Dzisiaj kończy się awantura trotylowa. Awantura, która dała pretekst wielu politykom do formułowania najcięższych oskarżeń, kończy się jednoznacznym komunikatem prokuratury - stwierdził szef rządu. Premier dodał, że "nie było żadnego wybuchu, był wybuch niechęci i agresji, wybuch ciężkich oskarżeń pod adresem m.in. polskiego rządu". - Mam nadzieję, że koniec tej trotylowej awantury będzie stosownym dniem i momentem dla tych, którzy tę awanturę rozpętali, by równie głośno, jak krzyczeli w sprawie wybuchu i w sprawie trotylu, żeby równie głośno przeprosili tych wszystkich, których obrazili - powiedział Tusk. Jak dodał, "gotowość do takich przeprosin będzie prawdziwą miarą przyzwoitości tych ludzi".
Doniesienia śledczych skomentowali też politycy. Zdaniem Antoniego Macierewicza konferencja prokuratury świadczy o tym, że śledczy "wyglądają na tak speszonych brakiem wiedzy i brakiem zdolności rozeznania tego z czym mają do czynienia, że nie sposób nic z ich słów wywnioskować realnego i stanowczego". Dodał, że zespół smoleński odniesie do informacji śledczych po zapoznaniu się z materiałami.
"Trotyl na wraku tupolewa"
"Rzeczpospolita" napisała 30 października w ubiegłym roku, że prokuratorzy, którzy wraz z biegłymi pirotechnikami z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego oraz Centralnego Biura Śledczego, pojechali do Smoleńska, zbadali wrak samolotu Tu-154M i odkryli na nim ślady materiałów wybuchowych, w tym trotylu.
Na artykuł zareagowała Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie, która prowadzi śledztwo ws. katastrofy z 10 kwietnia 2010 r. Prokuratorzy zaprzeczyli doniesieniom "Rzeczpospolitej".
- Powołani przez prokuraturę biegli nie stwierdzili obecności na wraku tupolewa trotylu ani żadnego innego materiału wybuchowego - oświadczył na konferencji płk Ireneusz Szeląg. Zaprzeczył, by - jak pisała "Rz" - stwierdzono ślady materiałów wybuchowych wewnątrz samolotu, na poszyciu skrzydła, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem, na miejscu katastrofy i na wydobytych ostatnio szczątkach Tu-154M.
Szeląg poinformował, że wszystkie szczątki wraku zbadano tzw. spektrometrami ruchliwości jonów pod kątem obecności związków chemicznych mogących stanowić materiały wysokoenergetyczne, w tym wybuchowe. Prokurator wyjaśnił, że pod kątem wystąpienia takich środków polscy eksperci po raz pierwszy badali wrak podczas ostatniego pobytu prokuratorów i biegłych w Smoleńsku - we wrześniu i październiku.
W grudniu 2012 r. na posiedzeniu sejmowej komisji w sprawie ewentualnej obecności śladów materiałów wybuchowych na wraku Tu-154M, wojskowi prokuratorzy przyznali, że niektóre urządzenia biegłych badających wrak tupolewa w Smoleńsku wykryły cząsteczki trotylu. PiS zarzuciło im, że kłamali 30 października, mówiąc o wskazaniach detektorów. Prokuratorzy zaprzeczyli tłumacząc, że choć na wyświetlaczach urządzeń pojawił się napis TNT, "nie oznacza to, że mamy do czynienia z całą pewnością z materiałami wybuchowymi".
Badania po katastrofie
Krótko po katastrofie w 2010 roku wrak badali biegli z Wojskowego Instytutu Chemii i Radiografii. "Biegli nie stwierdzili także obecności materiałów wybuchowych takich jak: dinitrotoluenu, nitroglikolu, nitrogliceryny, trinitrotoluenu, heksogenu, oktogenu oraz pentrytu" - napisano w opinii dostarczonej do NPW 18 czerwca 2010 roku. W rozmowie z tvn24.pl dyrektor Instytutu, Roman Jóźwik powiedział, że badano kilkaset próbek, m.in. z części samolotu jak i odzieży ofiar.
mn//bgr