Piątek, 24 maja Ta sprawa to wrzód, który chciałem ostatecznie przeciąć. Wywiadem dla "Dziennika" postawiłem kropkę nad "i", bo chcę zamknąć etap premierowania. Nie mam ochoty pisać już bloga i przyjmować zaproszeń do takich programów - mówił w Magazynie "24 godziny" Kazimierz Marcinkiewicz.
- Nigdy nie kłamałem i mogę to udowodnić - zapewnia były premier. Jak dodaje, aby uwiarygodnić swoje słowa jest gotów poddać się badaniu wykrywaczem kłamstw. W rozmowie z Anną Jędrzejowską były premier powtórzył, że o rozmowie prezydenta-elekta Lecha Kaczyńskiego z Witoldem Marczukiem (wówczas szefem ABW) słyszał kilka razy z trzech różnych źródeł - w tym od samego generała. Były premier nie chciał jednak ujawnić kim były dwie pozostałe osoby: - Nie będę ujawniał swoich źródeł jeśli nie będę musiał. Ja uznałem, że jest to koniec tej sprawy, a nie początek. Sprawa ujrzała światło dzienne i dla mnie to jest wystarczające - podkreślał były premier. CO POWIEDZIAŁ MARCINKIEWICZ W ROZMOWIE Z "DZIENNIKIEM"? "Oświadczenie Marczuka to gra słówek" Sam generał Marczuk w specjalnym oświadczeniu zaprzeczył jednak, aby kiedykolwiek dostawał od prezydenta polecenia zmuszające go do łamania prawa (CZYTAJ WIĘCEJ), a rozmowy z Marcinkiewiczem w ogóle nie pamięta. Były premier, co może dziwić, nie kwestionuje jednak, że oświadczenie byłego szefa ABW jest zgodne z tym, jak było naprawdę. - Jak znam ministra Marczuka to wydaje mi się, że mówi prawdę. Ale wydaje mi się też, że stosuje tu pewną grę słówek. O co chodzi? Marcinkiewicz zaznacza, że rzeczywiście o żadnym poleceniu nie może być mowy. - Witold Marczuk powiedział mi, że nie było polecenia, ale prośba wyrażona podczas koleżeńskiej rozmowy - ucina tajemniczo. "Chcę zakończyć tę sprawę" Były szef rządu podkreślał też, że cała sprawa może być ciekawa tylko pod względem politycznym, a nie prawnym. - Razem z moimi współpracownikami uznaliśmy wtedy, że nie złamano prawa. Dlatego też były premier nie chciał tak długo ujawniać szczegółów odnośnie "prośby" prezydenta-elekta. - Myślałem, że moja książka zakończy tę sprawę. Liczyłem, że obędzie się bez wymieniania nazwisk. W książce jest bowiem zawarta precyzyjna informacja na temat, o którym dzisiaj rozmawiamy, ale bez podawania nazwisk - tłumaczył były premier. W związku z tym, że do złamania prawa nie doszło Marcinkiewicz uważa, że sprawa nie jest też godna uwagi sejmowej komisji ds. nacisków. POLITYCY PIS O "REWELACJACH" BYŁEGO PREMIERA Wrzód trzeba było przeciąć... Dlaczego teraz zdecydował się jednak ujawnić, że o zbieranie informacji na jego temat prosił sam Lech Kaczyński? - Bo dziennikarze i tak się o tym dowiedzieli. Wywiadu dla "Dziennika" udzieliłem osiem miesięcy temu. I od tamtego czasu nic się nie zmieniło. Panowie, którzy wtedy do mnie przyszli, powiedzieli, że wiedzą o kogo chodzi - przekonuje Marcinkiewicz. Wcześniej nie chciał mówić o nazwisku Marczuka, bo - jak zaznacza - był to rok wyborczy. - To narastało jednak jak wrzód. Uznałem, że trzeba go w końcu przeciąć. To chwilę boli, ale potem dobrze się goi. Chcę zamknąć etap mojego premierowania i znów być osobą prywatną - stwierdził Kazimierz Marcinkiewicz w Magazynie 24 Godziny. Marczuk: takiej rozmowy nie było
Generał Witold Marczuk
Generał Witold Marczuk, który telefonicznie gościł w Magazynie bezpośrednio po byłym premierze, zapewnił że nigdy nie rozmaiał z Marcinkiewczem na temat inwigilacji jego odsoby. - Nie pamiętam czy rozmawiałem z premierem Marcinkiewiczem w grudniu 2005 roku. Ja z nim rozmawiałem bezpośrednio zaledwie klika razy w życiu, więc gdyby rozmowa dotyczyła tak szczególnego tematu z całą pewnością bym pamiętał. Oczywiście wykluczam więc, że taka rozmowa mogła się odbyć - podkreślił były szef ABW. Marczuk dodał, że żeby taka rozmowa mogła się w ogóle odbyć, to wcześniej prezydent Kaczyński musiałby go nakłaniać do inwigilacji Marcinkiewicza, a to się nie zdarzyło. - Moje oświadczenie to nie jest żadna gra słówek. Tam jest wyraźnie napisane, że Lech Kaczyński nie nakłaniał mnie to żadnych tego typu działań - zapewnił były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrzneego. Oświadczył też, że z całą pewnością nie jest autorem notatki cytowanej przez Kazimierza Marcinkiewicza w "Dzienniku".