Piątym miejscem zamykamy rozdział historii Pekin 2008. Cel był jednak inny, marzyliśmy o medalu. Niestety, nie dane nam było go zdobyć - powiedział trener reprezentacji piłkarzy ręcznych Bogdan Wenta po zwycięstwie nad Rosją 29:28 w ostatnim dniu igrzysk.
Wenta przypomniał, że droga do stolicy Chin rozpoczęła się cztery lata temu. - Spotkałem się wówczas w Spale z kadrą 24 zawodników. Nie znaliśmy siebie, ale od razu postawiliśmy sobie cel numer jeden- Igrzyska XXIX Olimpiady. Kiedy już zakwalifikowaliśmy się do pekińskiego turnieju, postawiliśmy sobie pytanie: co chcemy w nim osiągnąć? Odpowiedź brzmiała: zdobyć medal. Nie udało się jednak - stwierdził.
Na drodze do podium stanęła w ćwierćfinale Islandia (ZOBACZ RELACJĘ). Tej przeszkody Polacy nie pokonali. Drużyna z kraju lodu, gejzerów i wulkanów była lepsza o dwie bramki (32:30). W niedzielę, na 12 godzin przed zgaszeniem olimpijskiego ognia, podopieczni Bogdana Wenty spotkali się z Rosjanami w meczu zespołów o upadłych celach, do którego nie paliła się żadna ze stron.
Trudno było panu zmotywować zawodników do tego pojedynku? - Na pewno niełatwo. Starałem się jednak nie wywierać na nich żadnej presji i prawie w ogóle nie rozmawiać na ten temat, zwłaszcza, że rany po spotkaniu z Islandią jeszcze nie zagoiły się. W sobotę poszliśmy w miasto, na zwiedzanie i drobne zakupy. Natomiast przed meczem z Rosją zadałem chłopakom pytanie: czy chcą grać aby grać czy grać i przegrać.
Mimo niskiej stawki pojedynku, selekcjoner przeżywał go tak, jakby to był finał. Dostał nawet żółtą kartkę. (ZOBACZ RELACJĘ)
Podcięte skrzydła
- Na pewno miejsce piąte jest lepsze od szóstego. Jednak nie o takie chcieliśmy walczyć po 28 latach nieobecności w olimpijskim turnieju. Nie wyszło. Dlaczego? Może ten u góry tak zadecydował. Nie mam zamiaru rozliczać, tak w polskim stylu, każdego zawodnika z osobna, ani też wyróżniać, ani piętnować. Moja filozofia jest inna. Piłka ręczna to gra zespołowa i tylko w tym kontekście możemy oceniać dokonania - powiedział Wenta.
Zwycięstwa budują, porażki dołują... - To jest święta prawda. W turnieju mistrzostw świata pokonaliśmy Islandię i zaszliśmy wysoko, na podium. W Pekinie oni wygrali i ten sukces dodał im skrzydeł, pchając do finału. A my jak ptak z obciętymi skrzydłami zaczęliśmy spadać. Teraz trzeba się podnieść i ... walczyć dalej. Za dwa miesiące mamy już mecze eliminacyjne do mistrzostw Europy - powiedział Wenta.
Co jednak znaczą te mistrzostwa, czy świata w blasku olimpijskiego ognia? - No właśnie, co? Wiadomo, że grać musimy bo gospodarzem następnych igrzysk nie jesteśmy. O ten wyjątkowy paszport znów przyjdzie toczyć bój. Ale wiadomo, jak jest w Polsce. Nie wywalczymy medalu jednych czy drugich mistrzostw - będzie niemalże tragedia narodowa. A może warto sobie powiedzieć, że to wszystko co jest po drodze do Londynu - celu numer jeden - jest tylko przystankiem? Nie można chcieć wszystkiego, na coś musimy się zdecydować - podkreślił Wenta.
Chciałem grać
Jak przyznał, jest mu żal, że nie mógł ... grać. - Nie ma na świecie wspanialszej imprezy od igrzysk. Siedząc na ławce musiałem wielokrotnie hamować się, by nie wybiec na boisko i najzwyczajniej zacząć grać - powiedział Wenta.
Może zatem w Londynie? - Chcieć to móc, pomarzyć dobra rzecz... Bardzo chciałbym, aby za cztery lata polska drużyna ponownie wystąpiła w olimpijskim turnieju. W pekińskim byliśmy jedną z najmłodszych drużyn. Sześciu zawodników urodziło się w latach 1982- 1984. A taka Francja czy Dania mają w swych składach przeważnie 38- 39-letnich piłkarzy. Myślę, że dla nich te igrzyska były ostatnimi. Natomiast dla naszych chłopaków -pierwszymi. Dziękuję im za wszystko, zwłaszcza za walkę do końca. Bez nich nie byłoby mnie tu. Zamykamy rozdział historii Pekin 2008 - podsumował Bogdan Wenta.
Źródło: TVN24, PAP