- Czekam na "polskie piekiełko" po powrocie do kraju. To normalne w takich sytuacjach, że wszyscy chcą znaleźć winnego - mówił Leo Beenhakker po przegranym przez Polaków meczu z Chorwatami. Trener frontalnego ataku mediów się nie lęka i "życzy wszystkim dobrej zabawy".
Beenhakker wie już, co było główną przyczyną tego, że kolejna duża impreza kończy się dla Polaków już po trzech pierwszych meczach. Wszystkiemu winna jest kiepska forma kilku kluczowych dla reprezentacji zawodników.
Leo wśród "największych winowajców" wymienił z nazwiska Lewandowskiego, Krzynówka i Smolarka. - W eliminacjach to oni ciągnęli zespół, przechylali szalę na naszą stronę, a teraz tego zabrakło. Szkoda, że ten moment ich słabszej formy przypadł właśnie w takim ważnym momencie - mówił tuż po końcowym gwizdku sędziego holenderski szkoleniowiec.
Nie zamierza zwalać winy tylko na zawodników
Według Beenhakkera, zgubne dla Polaków okazały się ich ambicje: - Po udanych eliminacjach mieliśmy spore oczekiwania. Niestety turniej przyniósł rozczarowanie - mówił selekcjoner.
Tłumaczył też, dlaczego podczas meczów z Niemcami, Austriakami i Chorwatami tak bardzo kombinował z ustawieniem drużyny. Roszady w składach na poszczególne mecze wynikały ze stanu zdrowia i zmęczenia poszczególnych piłkarzy.
- Już w eliminacjach był problem z rozgrywaniem przez niektórych zawodników dwóch meczów na wysokim poziomie w krótkim odstępie czasu. Teraz to się potwierdziło. Po to mam do dyspozycji 23 graczy, by w miarę potrzeby ich wymieniać - wyjaśniał selekcjoner, podkreślając jednak, że nie zamierza umywać rąk i zwalać winy tylko na zawodników.
- Jestem gotowy na "polskie piekiełko". To normalne i charakterystyczne nie tylko dla Polski. Podobne dyskusje już trwają we Włoszech i Francji. Ja jestem na to gotowy i życzę wszystkim dobrej zabawy - mówił w swoim stylu Leo.
Pytany o to, jak widzi swoją najbliższą przyszłość, odpowiadał: - Panowie, jest pięć minut po meczu. Na to wkrótce przyjdzie czas, ale jeszcze nie teraz - ucinał.
Nasz trener nie szczędził też pochwał poniedziałkowym rywalom. Ocenił, że Chorwacja może być „czarnym koniem” tych mistrzostw. - Grają zespołowo, mają wiele utalentowanych indywidualności, fantastycznych graczy. Jeśli Slaven Bilic będzie prowadził drużynę tak jak dotychczas, a nie widzę powodów, aby nie miało tak być, będzie to bardzo trudny rywal dla każdej z faworyzowanych drużyn – podkreślał Beenhakker.
Piłkarze załamani
Nasi piłkarze, których czeka teraz pakowanie bagaży, nie mieli po meczu wesołych min. Tomasz Zahorski żałował, że w sytuacji sam na sam z chorwackim bramkarzem zbyt długo zwlekał z podjęciem decyzji. - Powinienem wcześniej zdecydować się na strzał. W ogóle liczyłem przed mistrzostwami, że będę miał okazję więcej zagrać. Cieszę się jednak z tych dzisiejszych 25 minut – mówił nasz pomocnik.
Marek Saganowski zwracał z kolei uwagę na to, że – jego zdaniem - gra Polaków w porównaniu z innymi przeciwnikami grupowymi „różniła się detalami”. - Ale na tym poziomie te detale znaczyły dosyć dużo. Jeden-dwa błędy sprawiały, że rywale je wykorzystywali. Jako drużyna praktycznie nic nie osiągnęliśmy w Austrii – przyznał bez ogródek.
Jeszcze bardziej dosadny był Wojciech Łobodziński: - Źle się dziś czułem, stąd może moja słabsza dyspozycja. Nie za dobrze słychać było na boisku, dlatego w niektórych sytuacjach nie wiedziałem jak się ustawić. Widać było różnicę na korzyść chorwackich piłkarzy… To pokazuje dlaczego grają w znanych europejskich klubach – mówił.
Bilic wychwala Boruca
Polaków za ambitną grę chwalił natomiast trener Chorwatów Slaven Bilic, ale zaznaczał, że jego podopieczni w pełni zasłużyli na trzy punkty. - Nie wygraliśmy dlatego, że Polska grała kiepsko, ale my prezentowaliśmy się świetnie. Rywal nie był łatwy, ale nasze zwycięstwo zasłużone - oceniał, zwracając uwagę na świetną postawę Artura Boruca.
- Gdyby nie on to już do przerwy Chorwacja prowadziłaby różnicą dwóch bramek. W kilku sytuacjach polski bramkarz spisał się fantastycznie. Był zdecydowanie najmocniejszym punktem rywali - podkreślał Bilic.
Dla selekcjonera naszych rywali poniedziałkowy mecz miał jeszcze jedną wartość: mógł sprawdzić rezerwowych zawodników i przekonać się, że są równorzędnymi partnerami dla graczy podstawowej jedenastki.
- Wygraliśmy wszystkie mecze w grupie i z kompletem punktów awansowaliśmy do ćwierćfinału, a to nie udało się wielu zespołom przed nami. Po drugie, desygnowaliśmy do gry inny skład niż we wcześniejszych meczach i ci piłkarze też świetnie sobie poradzili, czyli ta decyzja była słuszna - cieszył się Bilic.
ŁOs
Źródło: PAP, tvn24.pl