Dwa lata temu 26-letni mężczyzna zginął porażony prądem na kładce nad torami kolejowymi. Do tej pory nie wskazano winnego wypadku, bo kładka jest "niczyja". Prokuratura twierdzi, że nie może zrobić nic więcej. Czy sprawa zostanie ostatecznie umorzona?
Rok temu 26-letni Marcin jak co dzień wracał z pracy do domu kładką nad torami w Dąbrowie Górniczej. W pewnej chwili pękła jedna z desek. Mężczyzna zahaczył nogą o przewody wysokiego napięcia. Zginął na miejscu. Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie i oskarżyła pracownicę PKP. To do niej kilka dni przed wypadkiem trafiła wiadomość, że budowla jest w fatalnym stanie. Sąd w obu instancjach kobietę uniewinnił, uznając, że to nie PKP było właścicielem kładki. Z ustaleniem, kto tak naprawdę odpowiada za kładkę, jest kłopot. PKP zapewnia, że nigdy nie należała ona do kolei. Urząd miasta twierdzi natomiast, że nigdy nie posiadał dokumentów świadczących o tym, że budowla to własność miejska.
Kto jest winien? Ale to właśnie władze Dąbrowy Górniczej wyremontowały kładkę i płaciły za jej okresowe przeglądy. W księgach wieczystych jako właściciel nieruchomości widnieje Skarb Państwa - czyli prezydent Dąbrowy Górniczej. Pracownicy urzędu tłumaczą jednak, że to przez przypadek wpisano ją na listę miejskich inwestycji. Prokuratura uznała, że to nie miasto zarządzało kładką i chciała sprawę umorzyć. - W tej chwili nie widzę żadnych szans na kontynuowanie sprawy - mówi Zbigniew Zięba, prokurator rejonowy w Dąbrowie Górniczej. Po interwencji "Faktów" zgodził się na ponowne zbadanie sprawy.
Autor: jk//bgr / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN