- Pracuję 40 lat w pogotowiu i jeszcze takiego wezwania nie dostałem - mówi dr Arkadiusz Pióro, który przyjął zgłoszenie dyspozytorki i ruszył na ratunek człowieka doznającego zawału serca. W Czersku pod Górą Kalwarią, do którego ratownicy pędzili z Piaseczna zastali jednak kobietę reanimującą swojego... psa. To wcale nie odosobniony przypadek. Lekarze dziennie wykonują dziesiątki kursów do pacjentów, którzy czasami potrzebują rzeczywiście pomocy, ale na pewno nie lekarskiej.
W Warszawie statystyki są jednoznaczne. Trzy na cztery zgłoszenia do dyspozytorni pogotowia w ogóle nie powinny być tam adresowane. Lekarze mówią, że ludzie dzwonią z każdym problemem, a powodami ich zasłabnięć okazuje się na przykład zbyt intensywne "imprezowanie". Ich wyobraźnia nie zna granic.
"Żebyście mnie trochę ogarnęli"
Każdy dzień to nowy przypadek. Jeden z badanych przez lekarzy mężczyzn ledwo trzyma się na nogach. Jest zupełnie pijany i jak sam twierdzi, zadzwonił po karetkę, żeby lekarze "trochę go ogarnęli". Umyli, napoili i podstawili kroplówkę.
Inna kobieta zadzwoniła i podała klasyczne objawy zawału serca. - Powiedziała, że odczuwa ból zamostkowy, który promieniuje do szczęki i nie może już wytrzymać. Oczywiście na pytanie o to, czy chorowała na serce, powiedział że tak - relacjonuje jeden z przypadków Marek Niemirski z warszawskiego pogotowia. Oczywiście na miejscu wszystko wyglądało inaczej. - Kobietę bolała założona dwa dni wcześniej sztuczna szczęka - kwituje Nemirski.
Pogotowie, nie tylko warszawskie, chciałoby, żeby takie wezwania przestały dręczyć pracowników. Dlatego sprawę czwartkowego wezwania specjalistycznej karetki do psa zamierza skierować do sądu.
Koło 40-tki, dławi się językiem
Kobieta, która zadzwoniła po pogotowie przekazała dokładny stan, w jakim znajdował się, według niej "człowiek".
- Dławi się własnym językiem, nie oddycha, pompujemy go, reanimujemy - krzyczała do słuchawki. - Dobrze, proszę pani, a ile ten człowiek ma lat - pytała dopytywała dyspozytorka. - No, około czterdziestki - padła odpowiedź.
22 kilometry na pełnym gazie
Lekarze jechali na miejsce, najszybciej jak tylko mogli. W ogromnych korkach ryzykowali przy tym życie swoje i innych uczestników ruchu. Wszystko po to, by po dojechaniu na miejsce zobaczyć w dróżce osiedlowej kobietę, która na klapie bagażnika reanimowała swojego nowofunlanda. - To jest zachowanie poniżej wszelkiej krytyki - opowiada wciąż jeszcze zdumiony zgłoszeniem dr Pióro.
"Z pierdla was nie wypuszczę do końca życia"
Lekarze podeszli do kobiety reanimującej zwierzę. Kiedy zapytali o to, kim jest i dlaczego ich wezwała, od mężczyzny stojącego obok usłyszeli, że ten jest lekarzem weterynarii i że jeżeli nie przeprowadzą reanimacji to jego prawnik "nie wypuści ich z pierdla do końca życia".
- Ambulans służy do ratowania życia ludzkiego - kwituje szef pogotowia ratunkowego w Piasecznie, Remigiusz Moryto. Specjalistyczna karetka, która została wezwana na miejsce jest jedyną, która operuje w 150-tysięcznym powiecie piaseczyńskim.
- Czuję się trochę tak, jakby ktoś z nas zakpił. Czuję tę bezsilność wobec ludzkiej głupoty - mówi dr Pióro.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24