Sześciu funkcjonariuszy łódzkiej policji będących członkami grupy przestępczej zatrzymało na początku stycznia CBŚ - poinformował w TVN24 rzecznik KGP Mariusz Sokołowski. Nie odniósł się jednak do informacji "Gazety Wyborczej", że podejrzanych jest już kolejnych kilkunastu policjantów. - Trzymajmy się faktów - uciął.
Rzecznik sprostował doniesienia "GW", która informowała o czterech, a nie sześciu zatrzymanych policjantach i nie w lutym, tylko w styczniu.
Podkreślał, że policja sama walczy z tymi, którzy "przeszli na ciemną stronę mocy". - Nie ma dla nich miejsca w naszych szeregach. Traktujemy ich, jak zwykłych przestępców - powiedział Sokołowski.
"Brakowało im już policjantów"
Dochodzenie prowadzi Centralne Biuro Śledcze oraz Biuro Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej. O aferze opowiada "Gazecie" dwóch oficerów znających szczegóły śledztwa.
– Był moment, że gangsterzy z Łodzi nie mieli już skąd brać policjantów. Po prostu zaczęło ich brakować w oddziale antyterrorystycznym – mówi informator „Gazety”.
A wszystko to z nudów?...
Jak z kolei opowiada jeden z oficerów, antyterroryści są doskonale wyszkoleni, ale rzadko kiedy ich umiejętności są wykorzystywane. - A sfrustrowany antyterrorysta to idealny materiał na gangstera, na chłopca od przyp..., na ochroniarza - mówi rozmówca "GW".
Antyterroryści od rana do 16 szkolą się w walce wręcz, w obsłudze broni. Po południu mają wolne, a akcje bojowe zdarzają się rzadko. Jak wylicza gazeta, zarabiają od 1200 do 2300 zł - tyle zwykli policjanci. U gangsterów dostawali po 100 - 300 złotych za jedną noc na bramce knajpy czy dyskoteki.
Koledzy z podwórka
Według ustaleń CBŚ bezpośrednio werbował ich 34-letni Przemysław G., antyterrorysta z 12-letnim stażem. "Pracodawcą" był jego kolega z podwórka, 35-letni Sławomir F. Jego legalna agencji ochrony okazała się największym łódzkim gangiem od czasów Ośmiornicy.
"Pracując" dla G. antyterroryści terroryzowali właścicieli lokali w Łódzkiem i w Wielkopolsce. Scenariusz był zwykle taki sam: najpierw proponowali ochronę, jeśli właściciel nie reflektował, to w jego lokalu dochodziło do burd - a jeśli nadal się sprzeciwiał to go katowali i przepędzali jego ochroniarzy.
Kiedy knajpa była juz opanowana - organizowali handel narkotykami. – Antyterroryści konwojowali większe transporty. Ich koledzy na bramce wiedzieli, którego dilera do knajpy wpuścić, bo jest swój, a który jest z konkurencji i ma zostać zatrzymany – opowiadają informatorzy "GW".
Kiedy takiego dilera ujęto, policja miała powód do chwały, w mediach sypały się pochwalne relacje - a prawdziwy handel kwitł w najlepsze.
Osiem lat
Jak to możliwe, że przez lata podwójne życie antyterrorystów uszło uwadze przełożonych? Nie wiadomo, bo już przed ośmioma laty dowództwo miało sygnały, że policjanci stoją na bramce dyskoteki w Bełchatowie.
Nakryto wtedy m.in. Przemysława G. Wystarczyło, że zeznał: przyjechałem na zabawę. Podobne zaprzeczenia wystarczały też w innych przypadkach, gdy chodziło o pobicie właściciela lokalu z Pabianic. Interes policyjno-gangsterski interes kręcił się w najlepsze.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Źródło zdjęcia głównego: TVN24.pl