Życiu 2-letniej dziewczynki, która siedziała w samochodzie, kiedy ten sam się zapalił, nic już nie zagraża. Dziecko przebywa obecnie w warszawskim szpitalu. Trafiło tam w sobotę, krótko po wypadku. Doszło do niego w Komorowie (gm. Kampinos).
Jak poinformował Robert Gałązkowski, dyrektor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, LPR otrzymał zgłoszenie o wypadku o 17:15. - Potrzebujemy was do ratowania dziecka - relacjonował rozmowę Gałązkowski.
Na miejsce poleciał śmigłowiec. W Komorowie był już o 17:24. O 17:42 wyleciał z dzieckiem do szpitala. Zgodnie z planem śmigłowiec wylądował przy szpitalu wojskowym przy ulicy Szaserów a stamtąd dziecko zostało przetransportowane karetką do szpitala przy ulicy Niekłańskiej
Dyrektor LPR powiedział też, że stan 2-latki lekarze ocenili jako ciężki. - Ma poparzoną twarz i ewentualnie górne drogi oddechowe. Będzie wymagało intensywnej terapii - przewidywał Gałązkowski.
Wczesnym wieczorem, dziewczynka z intensywnej terapii została przewieziona na chirurgię, na blok operacyjny. Kilka godzin później poinformowano, że życiu dziecka nie zagraża niebezpieczeństwo.
Chciało się pobawić w samochodzie
Policja wyjaśnia, jak doszło do tragedii. Paręnaście minut po wypadku Mariusz Mrozek z Komendy Stołecznej Policji relacjonował, że ze wstępnych ustaleń wynika, że ojciec przyjechał z pracy i dziecko poprosiło go o to, by mogło przez chwilę pobawić się w samochodzie zaparkowanym na podjeździe przed domem. Wtedy doszło do samozapłonu samochodu. Policjant dodał, że ojciec był trzeźwy.
Reporter TVN24, który był w Komorowie ustalił, że z płonącego samochodu dziewczynkę wyciągnął ojciec. W tym czasie na pomoc pospieszył jeden z sąsiadów. Pomógł ugasić auto, które zaczęło staczać się w kierunku domu. Samochód jest doszczętnie spalony.
- Sąsiad zawołał pomocy. Wyskoczyłem, samochód się palił. Oni nie mieli czym go gasić (samochodu - red.). Pobiegłem po gaśnicę. Zanim straż przyjechała ugasiliśmy ogień - relacjonował Krzysztof Maliszewski, sąsiad rodziców poparzonego dziecka.
- Kiedy przybiegłem to dziecko było już wyciągnięte z samochodu. Było bardzo poparzone. Ojciec trzymał je na rękach - powiedział sąsiad i dodał, że w pewnym momencie płonący samochód, który był zostawiony na biegu, podjechał do domu. - Szyby w samochodzie już popękały i zaczęły pękać już okna w domu - opowiada Maliszewski.
Oboje rodzice 2-latki są w szpitalu przy dziecku. Doznali szoku.
Informację o tragedii dostaliśmy na Kontakt 24.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24