Nie wszędzie wybory samorządowe oznaczają płoty i słupy oklejone wyborczymi plakatami. Całkiem liczne są w Polsce miejsca, gdzie kampanii po prostu nie ma. Dlaczego? Bo nie ma konkurencji.
Takich jak wójt gminy Lipusz jest w Polsce ponad 1300. Samotni na listach albo odstraszają konkurencję autorytetem, albo gminne stanowisko odstrasza... niską pensją.
W przypadku wójta Lipusza Mirosława Ebertowskiego do czynienia mamy z pierwszą sytuacją. - Moich plakatów nie będzie. Jestem na tyle rozpoznawalny w gminie, że ludzie wiedzą, że kandyduję - mówi.
Co mówią jego potencjalni wyborcy? "Bardzo dobry". Na opinie zapracował m.in. wybudowanymi drogami i - na razie w stanie surowym - salą gimnastyczną.
Jako jedyny nie może jednak liczyć na pewną wygraną. Na karcie można bowiem odpowiedzieć TAK lub NIE. Jeśli przeciwników wyboru będzie więcej niż zwolenników, wójta wybierają radni.
Głodowa dieta
Tego problemu nie ma Wacław Wika, radny gminy Starogard Gdański. - Siedem kadencji minęło, zacznie się ósma - mówi. I to ma w kieszeni, bo w jego w przypadku brak konkurencji oznacza wybór.
A czemu brak chętnych do rady? Dyrektor szkoły w Dąbrówce Lucyna Jarczyk tłumaczy to brakiem odpowiedzialności społecznej. - To jest praca po godzinach. Współpraca z innymi ludźmi - mówi.
Ale jest też inny powód - 900 złotych diety.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24