To niewątpliwie nie jest dowód sukcesu tego programu. My od początku zwracaliśmy uwagę na to, że program diagnostyczny jest dobrym pomysłem, ale tylko pod warunkiem, że za tą diagnostyką idzie leczenie - powiedziała w TVN24 Marta Górna, prezes Stowarzyszenia na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji "Nasz Bocian". Odniosła się do danych NIK, z których wynika, że na program, który miał zastąpić in vitro, do końca 2019 roku wydano 46 milionów złotych, a jego efektem były 294 ciąże.
46 milionów złotych wydanych do końca 2019 roku i 294 ciąże – to dane opisujące "Program kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w Polsce w latach 2016–2020", które podała w poniedziałek "Rzeczpospolita", powołując się na sprawozdanie Najwyższej Izby Kontroli z wykonania budżetu Ministerstwa Zdrowia w 2019 r. Program zainaugurowany w 2016 roku zastąpił finansowanie in vitro.
"Rzeczpospolita" przypomniała, że program in vitro kosztował 244 milionów złotych. Wzięło w nim udział ponad 19 tysięcy par i urodziło się ponad 22 tysiące dzieci.
"To niewątpliwie nie jest dowód sukcesu tego programu"
Dane ze sprawozdania NIK skomentowała we "Wstajesz i wiesz" w TVN24 prezes Stowarzyszenia na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji "Nasz Bocian" Marta Górna.
- To niewątpliwie nie jest dowód sukcesu tego programu. My od początku zwracaliśmy uwagę na to, że program diagnostyczny jest dobrym pomysłem, ale tylko pod warunkiem, że za tą diagnostyką idzie leczenie - podkreśliła.
Dodała, że "program oferuje pacjentom dość kompleksową diagnostykę, sprawdzenie przyczyn niepłodności, natomiast w sytuacji, gdy pacjenci dowiadują się, że ich niepłodność jest niepłodnością zaawansowaną, zostają bez możliwości rozpoczęcia leczenia", bo - jak dodała - program jest wyłącznie diagnostyczny.
- Już ten zeszłoroczny raport NIK-u pokazał, że skuteczność tego programu jest bardzo niewysoka - powiedziała Górna. - Później Ministerstwo (Zdrowia - red.) wycofało się z raportowania danych dotyczących ilości ciąż, tłumacząc się, że to wcale nie wzrost liczby narodzin jest celem tego programu, tylko właśnie diagnostyka - dodała.
- Teraz te dane w tym roku znowu się pojawiły. I rzeczywiście ponad 5 tysięcy par zakwalifikowanych do programu i zaledwie 294 ciąże. To bardzo słaby wynik - oceniła.
Górna: zwykle do programu trafiają pary, które od lat nieskutecznie starają się o ciążę
Jak powiedziała prezes Stowarzyszenia na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji "Nasz Bocian" podejrzewa, że rzadkie są sytuacje, w których para na początku spontanicznych starań o ciążę trafia do tego programu. Dodała, że zwykle do tego programu, co wynika z ich informacji z kontaktu z pacjentami, trafiają pary, które od wielu miesięcy, wielu lat nieskutecznie starają się o ciążę.
- Już sam przedłużający się okres starań wskazuje na to, że ta ich niepłodność jest niepłodnością zaawansowaną - zaznaczyła.
Mówiła, że pary, które mają ograniczoną płodność, "zwykle zachodzą spontanicznie w ciążę tylko nie po kilku miesiącach, ale po miesiącu, dwóch, trzech, albo kilkunastu więcej."
Dodała, że nie wykluczałaby, że te ciąże, które odnotowano jako skutek tego programu, są ciążami, które mogłyby zaistnieć nawet bez uczestnictwa pary w tym programie. - Pary zaszłyby w tę ciążę, tylko właśnie po dłuższym okresie starań - dodała.
Program oferuje diagnostykę, nie oferuje leczenia
Górna zaznaczyła jednak, że nie należy umniejszać ważności tej diagnostyki. - Tylko też musimy pamiętać, że ta diagnostyka jest dostępna. Ona jest dostępna w koszyku NFZ w dużej mierze. Niestety niecałkowicie i rzadko tak kompleksowo w sensie, że nieczęsto pacjenci mają możliwość skorzystać z tej diagnostyki w jednym miejscu, tak jak to się dzieje w ramach tego programu - dodała.
- Natomiast zaoferowanie tej diagnostyki i nie zaoferowanie leczenia, to jest trochę tak, jakbyśmy stworzyli program dla chorych onkologicznie, po to, żeby ich zdiagnozować, a na końcu powiedzielibyśmy: tak, ma pani, ma pan nowotwór, ale nie będziemy pani, pana leczyć, dlatego, że program nie zakłada leczenia - mówiła.
- To jest coś, co nie powinno w ogóle mieć miejsca - stwierdziła.
"To w zasadzie utopione pieniądze"
Dziennikarze "Rzeczpospolitej" pytali Ministerstwo Zdrowia, dlaczego wykonanie programu idzie tak źle i ile wynosi aktualna liczba ciąż. "Musimy zebrać dane z ośrodków. To potrwa" – usłyszeli.
Marta Górna oceniła w TVN24, że "kolejna odpowiedź przypieczętowałaby to, że ten program tak naprawdę jest klęską".
- W związku z tym programem wydaliśmy ogromne pieniądze. Pamiętam dyskusje sprowadzające się do tego, że musimy wygasić program in vitro między innymi dlatego, że nas na niego nie stać. Dzisiaj okazuje się, że te pieniądze, które wydaliśmy na program prokreacji, są w zasadzie pieniędzmi utopionymi, z których nic nie wynika - oceniła.
Wyjaśniła, że nawet jeżeli po jakim czasie pary, które są zdiagnozowane, a które nie są leczone, będą chciały poddać się leczeniu w klinice in vitro komercyjnie, to zdecydowaną większość badań, które w ramach programu miały wykonane, będą musiały powtarzać, dlatego, że te badania mają krótką ważność.
Rzecznik Ministerstwa Zdrowia Wojciech Andrusiewicz był pytany o dane NIK dotyczące "Programu kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w Polsce w latach 2016–2020" w środę na konferencji prasowej. - Nie miałem czasu zapoznać się z raportem NIK-u w tej chwili. Na pewno będzie czas na odniesienie się do tego problemu - odpowiedział.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24