- Prezydent Lech Kaczyński mocno się poprzeziębiał, ale nie jest to żadna infekcja grypowa - poinformował w "Sygnałach Dniach" szef Kancelarii Prezydenta Władysław Stasiak. W związku z tym, wbrew poniedziałkowym zapewnieniom, jego udział w czwartkowym szczycie UE stoi pod znakiem zapytania. Lechowi Kaczyńskiemu jednak bardzo na tym wyjeździe zależy.
Prezydent co prawda nie ma grypy, ale lekarze zalecili mu, by leżał w łóżku - relacjonował Stasiak. Dlatego też w poniedziałek - jak wyjaśnił - odwołano wizytę głowy państwa w Starachowicach.
Teraz lekarze będą musieli wypowiedzieć się czy prezydent będzie mógł wyjechać w czwartek do Brukseli. Stasiak podkreślił, że "to bardzo ważny szczyt i prezydent chciałby pojechać". Pytany o rolę, jaką może odegrać w Brukseli Lech Kaczyński, Stasiak odpowiedział, że "rolą prezydenta będzie wspieranie dobrych rozwiązań dla Polski".
Lech Kaczyński nie ma kandydata na prezydenta UE
Szef Kancelarii Prezydenta dodał, że Lech Kaczyński rozmawiał już z ministrem Radosławem Sikorskim. Szef polskiej dyplomacji przedstawił mu informację rządową. - Jeśli chodzi o kandydatów na unijne stanowiska nie ma problemu. Jest zgoda na sposób wyłaniania osób na funkcje unijne - stwierdził Stasiak. - To będzie krótki szczyt, on dowodzi, że nie ma zgody na to, jaką rolę ma pełnić prezydent Unii Europejskiej - dodał.
Stasiak przypomniał, że zgodnie z polskim stanowiskiem w tej sprawie - "nie ma mowy, by prezydent Unii Europejskiej pełnił taką rolę jak prezydent państwa". - Prezydent UE ma harmonizować działania Unii - zaznaczył.
Ujawnił też, że Lech Kaczyński nie wypowiada się na temat konkretnej kandydatury, "raczej mówi o parametrach, jakie powinny być spełniane przez osobę piastującą to stanowisko".
Na szczycie o obsadzie stanowisk
Szefowie państw i rządów, którzy spotkają się w czwartek w Brukseli, mają zadecydować o obsadzie trzech unijnych stanowisk: przewodniczącego Rady Europejskiej, wysokiego przedstawiciela ds. polityki zagranicznej i sekretarza generalnego Rady UE.
Polska zaapelowała w zeszłym tygodniu o otwartą procedurę przy obsadzie nowych stanowisk unijnych w obawie, że to największe kraje członkowskie dokonają wyboru. W rozesłanym do partnerów w UE dokumencie Warszawa domaga się, by "procedura wyboru była jak najbardziej demokratyczna i transparentna".
Szwedzki premier Frederik Reinfeldt tłumaczył jednak, że wymagałoby to od kilku potencjalnych kandydatów formalnego potwierdzenia, że ubiegają się o stanowisko, a to nie jest możliwe w przypadku urzędujących polityków, bo mogłoby podważyć ich pozycję w kraju, jeśli nie zostaliby wybrani.
Główni faworyci
Za faworyta na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej uważany jest belgijski premier Herman Van Rompuy, a za nim szef holenderskiego rządu Jan Peter Balkenende. Oficjalnie brytyjski premier Gordon Brown wciąż lobbuje na rzecz kandydatury swego poprzednika Tony'ego Blaira, ma on jednak w UE bardzo wielu przeciwników, którzy nie chcą darować mu poparcia wojny w Iraku. W wywiadzie dla brytyjskiego dziennika "Financial Times" Reinfeldt powiedział, że jest niemal pewne, iż pierwszym "prezydentem UE" będzie urzędujący lub były szef rządu.
Faworyci na wysokiego przedstawiciela ds. polityki zagranicznej to szefowie brytyjskiej i szwedzkiej dyplomacji David Miliband i Carl Bildt oraz były premier Włoch Massimo D'Alema; na liście są też unijna komisarz ds. handlu Brytyjka Catherine Ashton, a także była komisarz i obecna minister ds. edukacji Grecji Anna Diamantopulu.
Przy obsadzie kluczowych stanowisk szwedzkie przewodnictwo chce się kierować zasadą politycznej, geograficznej i płciowej równowagi, by zadowolić i chadeków, i socjalistów, małe i duże kraje, Północ i Południe. Premier Reinfeldt nie wykluczył, że jeśli nie uda się uzyskać konsensusu w sprawie kandydatur, nominacje nastąpią w głosowaniu większością kwalifikowaną.
Źródło: Sygnały Dnia
Źródło zdjęcia głównego: TVN24