Premier Donald Tusk powiedział we wtorek, że nagrody dla urzędników swojej kancelarii przyznał bardzo świadomie. - Inaczej niż moi poprzednicy, którzy nagrodę traktowali jako automatyczne dopisanie do wynagrodzenia - podkreślił. Wcześniej radio RMF FM powołując się na raport NIK poinformowało, że pracownicy Kancelarii Premiera dostali nagrody na łączną sumę 169 tys. zł. Szef rządu miał o nich nie wiedzieć.
RMF FM podało, że premier zdenerwował się, gdy dotarła do niego informacja o gratyfikacjach dla jego podwładnych. Na konferencji prasowej zaprzeczył tym słowom. - To ja podejmowałem decyzję, to ja przyznaję nagrody, a więc nie jestem zaskoczony, że je przyznałem - odparł. Jak zaznaczył, przyznał nagrody bardzo świadomie.
- Kiedy zostałem premierem, zamknąłem ten niezdrowy mechanizm, że nagroda należy się każdemu i zawsze, tzn. że jest de facto dodatkowym elementem pensji. Wystarczy porównać nagrody przyznane przez poprzedniego premiera Jarosława Kaczyńskiego dla swoich współpracowników - to było 2 mln zł - w porównaniu do 160 tys. zł, które ja przyznałem - powiedział Tusk.
Jak zaznaczył, przyjął zasadę, że "nagroda musi być nagrodą za ponadstandardowe, jakieś nadzwyczajne osiągnięcie konkretnego urzędnika". - To jest cała różnica pomiędzy poprzednikami a naszym rządem - powiedział Tusk. Dodał, że w sposób bardzo umiarkowany korzystał z funduszu nagród i wyłącznie wtedy, kiedy "miał przekonanie, że ktoś osiągnął wynik wyraźnie lepszy niż tego można było oczekiwać".
Nagrody w setkach tysięcy
We wtorek NIK zwrócił uwagę na nieprawidłowości przy wypłacaniu nagród dla osób zajmujących stanowiska kierownicze w państwie. Mimo zawieszenia w 2008 roku podstawy prawnej do wypłat nagród, zostały one przyznane i wypłacone m. in. w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów (169 tys.), Kancelarii Prezydenta (450 tys.) czy Kasie Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego. W Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji wysokość nagród wzrosła nawet do 15 procent wydatków budżetu na ten cel - potwierdza rzecznik NIK Paweł Biedziak.
Osoby decydujące o wydatkach ze środków budżetowych w dowolny sposób interpretowały rozporządzenie Sejmu i wypłacały nagrody osobom zajmującym stanowiska kierownicze. Wynagrodzenia tzw. ”erki”, czyli osób zajmujących kierownicze stanowiska w państwie - wynoszące od 10,5 tys. do 18,9 tys. miesięcznie na stanowiskach ministra, prezesa, przewodniczącego - niewiele odbiegają od zarobków podległych im urzędników np. dyrektorów departamentów i biur w administracji rządowej (zarabiają oni od 8,5 tys. do 17,2 tys.). Lepiej od ministrów zarabiają też dyrektorzy generalni w ministerstwach (od 11,1 tys. do 21,7 tys. złotych).
Komisja nie ma zastrzeżeń
Sprawozdanie z wykonania budżetu państwa za 2009 r. przez KPRM we wtorek rozpatrzyła sejmowa komisja administracji i spraw wewnętrznych. Wykonanie budżetu NIK oceniła pozytywnie, choć z zastrzeżeniami. Wątpliwości kontrolerów dotyczyły właśnie wypłat nagród.
Pytany o tę sprawę przez posłów, szef KPRM Tomasz Arabski podkreślił, że każda nagroda była pisemnie uzasadniona. - Rząd premiera Donalda Tuska odszedł od praktyki, od zwyczaju, że fundusz nagród jest częścią wynagrodzeń w sposób automatyczny przeznaczaną na comiesięczne dodatki dla ministrów - powiedział Arabski.
Dodał, że w 2006 r. i do końca października 2007 wypłacono nagrody na łączną kwotę 4 mln zł. "Pozostaje spór pomiędzy KPRM a NIK, czy te nagrody, w kontekście nowelizacji budżetowej, były wypłacone zgodnie z prawem. Uważam, że tak i za każdym razem, na każdym etapie kontroli (...) staliśmy na stanowisku, że NIK zbyt rygorystycznie interpretuje i zawęża interpretację ustawy" - powiedział Arabski.
- W skali roku to nie są wysokie nagrody, biorąc pod uwagę miesięczne nagrody, które otrzymywali wszyscy ministrowie, wojewodowie i wicewojewodowie w poprzednich rządach - zaznaczył Arabski.
Źródło: RMF FM, tvn24.pl PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24