- Tak naprawdę w "Budryku" już nie chodzi o pieniądze, a o ambicje. Dwaj liderzy związkowi muszą dostać maksimum albo polec - uważa Paweł Poncyljusz z PiS. - To sytuacja niedorzeczna. Żadna stron już nie skapituluje - wtóruje mu Kazimierz Kutz z PO.
W "Magazynie 24 Godziny" politycy komentowali trwający od kilkudziesięciu dni strajk w kopalni "Budryk" w Ornontowicach. - Nie ma tam już pola dyskusji. To jest tak naprawdę gra ambicji kilku liderów związkowych - tłumaczył Paweł Poncyljusz z PiS.
Jego zdaniem, choć w kopalni strajkuje cztery z dziewięciu związków zawodowych, to tak naprawdę liczą się tylko dwa. - Mamy do czynienia z jednym ostrym związkiem zawodowym - Sierpień 80' i drugim związkiem, którego przewodniczącym jest człowiek wyrzucony z "Solidarności", która teraz nie strajkuje - mówił poseł PiS.
Poncyljusz ostrzegał też, że strajk zagraża bezpieczeństwu kopalni. - Węgiel jest coraz gorętszy i może w każdej chwili wybuchnąć - alarmował.
"Sytuacja jest niedorzeczna" W podobnym tonie wypowiadał się śląski poseł PO Kazimierz Kutz. - Sytuacja jest bardzo poważna, ponieważ w tej chwili żadna ze stron już nie skapituluje - mówił. Dodał też, że jego zdaniem związki zawodowe chcą przymusić władze do rozwiązania siłowego. - Dążą do sytuacji, żeby weszły służby, policja. Bo to dla związku są pieniądze - zaznaczył.
W opini Kutza, gdyby nie związki. które określił mianem "anarchistycznych", to by górnicy już dawno porozumieli się z kopalnią. - Większość związków przecież nie strajkuje - stwierdził.
Kutz przyznał też, że na miejscu Waldemara Pawlaka porozmawiałby z żonami górników z "Budryka". - Kto je wysłał nie wiadomo, ale ich intencje rozumiem. Przyszły szukać pomocy kogoś trzeciego, żeby przerwać ten absurd, bo to one ponoszą konsekwencje - podsumował.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24