- Najgorsze jest to, że ta ława skazanych jest za krótka, tu nie ma zleceniodawców - tak ojciec Krzysztofa Olewnika, porwanego i brutalnie zamordowanego, zareagował na ogłoszenie wyroków w tej sprawie. Na dożywocie skazano głównych sprawców, Sławomira Kościuka i Roberta Pazika. Pozostali dostali kary od roku do 15 lat.
Porwany w 2001 r. Krzysztof Olewnik spędził dwa lata w piwnicy, przykuty do jej ścian łańcuchami. Po wpłaceniu przez rodzinę okupu, jego oprawcy udusili go i zatłukli łopatami. Zabójcy usłyszeli wyroki dopiero po siedmiu latach. Sąd Okręgowy w Płocku ze względu na ważny interes społeczny zezwolił na ujawnienie danych osobowych i wizerunku głównych oskarżonych. Pozostała ósemka dostała wyroki od roku więzienia w zawieszeniu do 15 lat pozbawienia wolności. Jednego podejrzanego sąd uniewinnił ze względu na brak dowodów. Przywódcę grupy, Wojciecha F., znaleziono wcześniej powieszonego w celi. Prokurator uznał to za samobójstwo.
"Ława skazanych jest za krótka"
Ojciec ofiary jest przekonany, że wśród skazanych zabrakło zleceniodawców porwania i zabójstwa jego syna. - To jest ktoś mocny, ktoś wysoko postawiony w policji lub w polityce - do tego trzeba dojść - mówił ojciec Krzysztofa Olewnika. - Ja wierzę, że zlecenie poszło od policji - dodał.
Rodzina Olewnika zwróciła też uwagę, że nie odnaleziono pieniędzy z okupu. Są usatysfakcjonowani, że sąd podwyższył wyroki proponowane przez prokuraturę, ale jednocześnie uważają, że nie wszyscy zostali ukarani. Wskazują nawet konkretne osoby, powiązane ze skazanymi.
Dwa lata w zamknięciu, przykuty łańcuchami
Krzysztof Olewnik to syn znanego przedsiębiorcy branży mięsnej. Został uprowadzony w 2001 roku z domu niedaleko Płocka. Na miejscu znaleziono ślady krwi. Przez dwa lata był przetrzymywany w betonowej piwnicy z jednym małym okienkiem i małym piecykiem, przykuty dwoma łańcuchami do ścian. - W niewiarygodny, niewyobrażalny i nieludzki sposób traktowali oni porwanego, a także dręczyli jego bliskich - podkreślał oskarżyciel. - 20 lat jestem prokuratorem, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem.
Przez ten czas porywacze kontaktowali się z rodziną Olewnika. Nagrywali żądania okupu na magnetofon. Kiedy w lipcu 2003 r. porywacze w końcu odebrali okup (300 tys. euro), nie wypuścili porwanego. Najpierw przenieśli mężczyznę z piwnicy do szamba na działce w lesie pod Różanem niedaleko Makowa Mazowieckiego, a następnie, po dwóch tygodniach, zamordowali. Według prokuratury Robert Pazik założył mu na głowę foliowy worek, a dla pewności bił łopatą. Sławomir Kościuk, ten, który później zaczął sypać, pomagał mu, a następnie wrzucił ciało 27-latka do wykopanego dołu.
"Sprawiedliwości w tej sprawie nie będzie"
Według rodziny i zajmujących się sprawą dziennikarzy, poniedziałkowy wyrok nie oznacza jeszcze, że ukarani zostali wszyscy sprawcy mordu.
Dziennikarz "Polityki" Piotr Pytlakowski twierdzi, że tej sprawy nie da się sprawiedliwie zakończyć. - Jest wiele osób, które nie usłyszały zarzutów. One opóźniały śledztwo, bądź dostarczały fałszywych informacji za pieniądze. W tej sprawie toczy się kilka postępowań. Sprawiedliwości w tej sprawie nigdy nie będzie - uważa dziennikarz.
Śledztwo ws. zaniedbań policji i prokuratury
Także według Roberta Sochy z "Superwizjera" TVN trudno mówić o sprawiedliwości dla osób odpowiedzialnych za śmierć Olewnika. - Postępowanie było prowadzone tak, jakby chodziło o worek ziemniaków, a nie o ludzkie życie - uważa. - Już w pierwszych dniach rodzina otrzymała anonim, w którym ktoś zawiadamiał, gdzie jest Krzysztof i kto go porwał. Jak się później okazało, to była prawda, a policja i prokuratura w żaden sposób nie zweryfikowała tego doniesienia. Ponadto policjanci nie potrafili nawet zabezpieczyć miejsca przekazania okupu. Porywacze po prostu go wzięli i odjechali. A przez dwa tygodnie po tym Krzysztof jeszcze żył - przypomniał dziennikarz.
Błąd czy świadome działanie?
W tej sprawie toczy się drugie śledztwo, dotyczące zaniedbań funkcjonariuszy. Według Sochy to postępowanie obfitowało w "zadziwiające zbiegi okoliczności", w które trudno uwierzyć. - Sprawa budzi ogromne wątpliwości. Gdy śledztwo miało być przeniesione do Olszyna, zginęły akta. Były w nieoznakowanym radiowozie w centrum Warszawy, a nie był to samochód atrakcyjny dla złodziei - twierdzi Socha.
"Krzysztofa porwali sąsiedzi"
Ponadto dziwne jest, że Krzysztof Olewnik był przetrzymywany przez dwa lata, a przez ten czas porywacze prowadzili telefoniczne negocjacje z rodziną, a policja nie potrafiła ich namierzyć.
Najbardziej bulwersuje, że wśród porywaczy znaleźli się ludzie z Drobina, miejscowości, w której mieszka rodzina Olewników. Już po zabójstwie kilku z nich spotykała się z bliskimi mężczyzny przy okazji imprez sportowych.
W czerwcu 2007 roku rodzina Krzysztofa Olewnika założyła fundację, która ma pomagać rodzinom osób porwanych.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24