Adam Milewski całe życie przepracował w kopalni węgla, przeszedł drogę od górnika dołowego do dyrektora audytu wewnętrznego w jednej z największych firm tej branży, Jastrzębskiej Spółce Węglowej. Wydawało mu się, że pracuje na rzecz kopalni i górników. Do czasu, kiedy sam w obstawie ochroniarzy został wyprowadzony z siedziby przedsiębiorstwa. Nie wszystkim się spodobały jego raporty, bo godziły w interesy wpływowych osób, w tym działaczy związkowych. Co ustalił Milewski i kto zarabia na interesach z państwową spółką? Odpowiedzi na te pytania - w reportażu Grzegorza Głuszaka dla "Superwizjera".
Adam Milewski przez trzynaście lat pracował w Jastrzębskiej Spółce Węglowej. Zaczynał jako górnik dołowy, by piąć się po szczeblach zawodowej kariery. - Tu wyrastałem, rozpoczynałem swoją przygodę z górnictwem. Tutaj pracowali moi rodzice, mój brat, teść. Jak byłem małym dzieckiem, tutaj ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu zobaczyłem, co to jest strajk – opowiada.
Przez ostatnie lata pełnił funkcję dyrektora audytu wewnętrznego. Zdobył potężną wiedzę nie tylko o spółce, ale też o ludziach i układach, które nią rządzą. Uważa, że nieprawidłowości, które w trakcie swojej pracy wykrył, mogły uchronić firmę przed stratą milionów złotych.
"Zostałem stamtąd wyprowadzony jak przestępca"
Zwałowisko Pochwacie to ciągnąca się kilometrami hałda, na którą trafia kamień, który wyjechał na powierzchnię razem z węglem. Średnio w kopalnianym urobku znajduje się od 25 do 30 procent kamienia, reszta to czysty węgiel.
Adam Milewski odkrył, że ilość kamienia wydobywanego z węglem znacznie wzrosła, do poziomu 40, a nawet 50 procent. Tak wyglądało to w dokumentach. Jednak w rzeczywistości nic się nie zmieniło. Ilość kamienia na hałdzie co prawda wizualnie rosła, ale wynikało to z tego, że firma odpowiedzialna za składowanie kamienia nie ubijała go, czyli nie zagęszczała gruntu. Wydawało się, że kamienia jest więcej, było go jednak tyle samo.
- Wykryto szereg nieprawidłowości. Udało się dotrzeć do pewnych grup osób, które mogą mieć hipotetycznie związek z tymi nieprawidłowościami – mówi były dyrektor audytu wewnętrznego. Milewski uważa, że te nieprawidłowości to były świadome działania, które mogły narazić firmę na ogromne straty finansowe. – Dano mi wyraźnie do zrozumienia, że jeżeli spróbuję te sprawy w dalszym stopniu drążyć, to źle się to dla mnie skończy – dodaje.
Kolejny audyt wykazał, że na terenie kopalni znajduje się 100 tysięcy ton nigdzie niezaksięgowanego węgla, który nielegalnie mógł opuszczać teren kopalni. Adam Milewski ustalił, że waga na jednym z zakładów nie działała i to, ile węgla znajduje się na samochodzie, deklarował kierowca. To dawało podstawę do podejrzeń o nielegalnym, nigdzie nieksięgowanym obrocie.
Podkreśla, że "w oparciu o dokumenty, które mają związek z transportem" może z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że ginęły ciężarówki wypełnione po brzegi węglem.
Adam Milewski dotarł także do innych informacji dotyczących zwałowiska Pochwacie, które go zdumiały. Okazało się, że osoby z zarządu JSW podjęły uchwałę o podniesieniu stawki za wywóz kamienia na zwałowisko o niemal 20 milionów złotych. Gdy o sprawie zrobiło się głośno, niekorzystną uchwałę podmieniono na inną, dotyczącą zupełnie czego innego, ale opatrzoną tym samym numerem i datą. To mógł być dowód świadczący o tym, że manipulowano wewnętrznymi dokumentami spółki. Milewski powiadomił radę nadzorczą spółki. Ta zawiadomiła Centralne Biuro Antykorupcyjne i Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
- Ten proceder trwał latami – zauważa Milewski. Według jego ustaleń, było to skrupulatnie ukrywane, a stały za tym osoby ze świata biznesu, szeroko rozumianej polityki oraz prowadzące tak zwaną działalność społeczną, czyli związkową.
Najprawdopodobniej to te informacje zaszkodziły ówczesnemu prezesowi Danielowi Ozonowi. To jednak nie on poniósł konsekwencję nieprawidłowości, ale osoba, która je wykryła. Audytor Adam Milewski dyscyplinarnie został zwolniony z pracy i to bez wymaganej zgody rady nadzorczej. W kilku prokuraturach toczą się postępowania związane z jego odkryciami. Był już przesłuchiwany. Dziś dochodzi swoich praw w sądzie pracy.
- Otrzymałem informacje od osób postronnych, że nie mogę być dłużej dyrektorem Biura Audytu i Kontroli, bo zbyt dużo wiem. To przyczyniło się do tego, że w dniu dzisiejszym nie pracuję w Jastrzębskiej Spółce Węglowej – mówi. – Zostałem stamtąd wyprowadzony jak przestępca – wspomina.
Interesy JSW ze spółkami związkowców
Na zwolnieniu Milewskiego jednak się nie skończyło. Interesy, które mógł naruszyć, doprowadziły do protestów przeciwko radzie nadzorczej i jej przewodniczącej, profesor Halinie Buk. Ta powiadomiła organy ścigania o nieprawidłowościach. Działacze związkowi wdarli się do budynku, w którym trwało posiedzenie rady i zablokowali jej obrady. Prezes Ozon, którego losy miały rozstrzygnąć się na spotkaniu, pozostał wówczas na stanowisku ku radości związkowców. Obronili go, choć nie na długo.
– Tam byli głównie związkowcy, którzy nie wiem jakim cudem weszli do budynku chronionego – mówi przewodniczący Związku Zawodowego "Jedność" Marek Sękowski. – Z tego co wiem, prezes (Artur) Wojtków tłumaczył się tym, że była akurat próba alarmu przeciwpożarowego i dlatego nie działały zabezpieczenia. Akurat w momencie, kiedy trwa posiedzenie rady nadzorczej – relacjonuje.
Milewski uważa, że za jego zwolnieniem stoją związki zawodowe. - Naciskały na zarząd, aby podjąć względem mnie takie a nie inne działania – dodaje.
Jastrzębska Spółka Węglowa to największy producent węgla koksowego w Europie. W czterech kopalniach zatrudnionych jest ponad dwadzieścia tysięcy osób. Działa ponad sześćdziesiąt związków zawodowych, w tym trzy największe: Związek Zawodowy "Kadra", Związek Zawodowy Górników i NSZZ "Solidarność", zrzeszający ponad siedem tysięcy członków. Nieoficjalnie mówi się, że to właśnie one decydują o wszystkim, co dzieje się w spółce. - Spółką generalnie, formalnie rządzi zarząd. Natomiast ogromny wpływ na politykę zatrudniania, na administrowanie, przeszeregowania, wszystko to, co jest związane z pracownikami, a podejrzewam też i na umowy zawarte z firmami, w których zasiadają związkowcy, mają wpływ właśnie związkowcy – przyznaje przewodniczący Federacji Związków Zawodowych "Jedność" Wiesław Wójtowicz.
Jak się okazuje, umów pomiędzy JSW a spółkami, w których ważne funkcje pełnią związkowcy, jest wiele. Podczas posiedzenia Komisji do spraw Energii i Skarbu Państwa w listopadzie 2016 roku padło pytanie "czy to prawda, że Związek Zawodowy 'Kadra' ma podpisaną umowę o wartości dwóch milionów złotych na świadczenie usług medycznych w punkcie opatrunkowym". – Związek Zawodowy "Kadra" nie ma podpisanej umowy na dwa miliony złotych na obsługę punktu opatrunkowego – odpowiada jeden ze związkowców. - To na ile jest podpisana umowa na te punkty opatrunkowe? – pada pytanie, ale związkowiec powtarza, że "Związek Zawodowy 'Kadra' nie ma podpisanej umowy na dwa miliony złotych". Zniecierpliwiona uczestniczka posiedzenia pyta o to jeszcze raz. Słyszy: - Powiem pani po spotkaniu.
Tadeusz Motowidło, przewodniczący Związku Zawodowego Górników, prowadzi prężnie działająca firmę współpracującą z Jastrzębską Spółką Węglową. Roman Brudziński, który razem z innymi związkowcami blokował posiedzenie rady nadzorczej, figuruje w Krajowym Rejestrze Sądowym jako członek komisji rewizyjnej w jednej z firm działającej na terenie Śląska współpracującej z JSW. Paweł Kołodziej ze Związku Zawodowego Górników widnieje w KRS-ie jako członek rady nadzorczej w firmie, która na co dzień świadczy usługi dla jastrzębskiej spółki. Krzysztof Leśniowski z Solidarności jest prezesem firmy, dla której na rok 2018 Jastrzębska Spółka Węglowa zarezerwowała sumę 15 milionów złotych na tak zwane umowy wirtualne, czyli bez przetargu.
Dziennikarze "Superwizjera" pytali zarząd Jastrzębskiej Spółki Węglowej, czy umowy zostały zrealizowane, ale odpowiedzi nie otrzymali. Nie ma wątpliwości co do jednego: wielu związkowców jest powiązanych z firmami, które współpracują z Jastrzębską Spółką Węglową.
- Czy nie ma konfliktu interesów, jeżeli przewodniczący związku niby ma negocjować płace dla pracowników z Jastrzębskiej Spółki, ale równolegle jest prezesem firmy, która współpracuje, poza innymi obszarami, również z Jastrzębską Spółką i z tego tytułu ta firma też może czerpać zyski? – zastanawia się Wiesław Wójtowicz. – To nie jest przestępstwo. Można być równolegle biznesmenem, zasiadać w organach różnych spółek. Ale jest konflikt interesów czy go nie ma? – pyta.
"Żeby zarobić więcej za tę samą pracę, zapisałem się do Solidarności"
System, który pozwala związkowcom czuć się pewnie, polega na tym, że związkom zawodowym potrzebni są członkowie. Każdy z pracowników ma prawo zapisać się do wybranego związku zawodowego - tak przynajmniej mogło by się wydawać. Nowy pracownik, by znaleźć się w Jastrzębskiej Spółce Węglowej, musi najpierw pracować w spółce SiG (JSW Szkolenie i Górnictwo). Robi to samo, co pracownik zatrudniony w JSW, ale pobiera mniejsze wynagrodzenie. By zostać przeniesiony do JSW, musi być w związku zawodowym. Ale nie jakimkolwiek.
Dziennikarze "Superwizjera" spotkali się z mężczyzną, który dopiero po tym, kiedy zapisał się do Solidarności, został przeniesiony z SiG do Jastrzębskiej Spółki Węglowej. – To tak nie powinno być, że przynależność do tego czy tego związku ma wpływ na pracę w kopalni, tylko umiejętności, zaangażowanie – mówi anonimowo. Przyznaje, że uległ, bo "rodzina też potrzebuje pieniędzy". – Żeby zarobić więcej za tę samą pracę, zapisałem się do Solidarności – dodaje. - W moim przypadku było coś takiego, że jak się wypisałem, to po około miesiącu już byłem przeniesiony na inną kopalnię, do której mam dużo dalej z dojazdem – podkreśla górnik.
- To jakie to jest solidarne państwo, gdzie w spółce akcyjnej Skarbu Państwa takie procedury się stosuje? Tu traktuje się pracowników jak gorszego sortu, a lepszym sortem się staną, jak się zapiszą tylko do związku zawodowego, który sprzyja obecnej władzy czy obecnemu zarządowi spółki – twierdzi Wiesław Wójtowicz.
"W życiu nie zatankowałem za swoje pieniądze auta"
Największym związkiem zawodowym w Jastrzębskiej Spółce Węglowej jest Solidarność. Każdy nowy członek jest na wagę złota. Za każdym członkiem idą bowiem konkretne pieniądze, i to nie tylko płacone ze składek członkowskich, ale również z funduszu socjalnego zasilanego przez pracodawcę w zależności od liczby członków.
- W Spółce ponad dziesięć milionów środków z funduszu socjalnego idzie na imprezy związkowe – zwraca uwagę Wójtowicz. – Imprezy związkowe powinny być finansowane ze składek związkowych – dodaje. Przewodniczący Federacji Związków Zawodowych "Jedność" także uważa, że z funduszu socjalnego pieniądze powinny być wykorzystywane na inne cele. – Fundusz socjalny powinien być przeznaczony dla najbiedniejszych, dla tych, którzy są w faktycznej potrzebie – mówi.
Dziennikarze "Superwizjera" rozmawiali z człowiekiem, który sam kiedyś zasiadał w strukturach związkowych. Chciał pozostać anonimowy, nie chce narażać się swoim dawnym kolegom ze związków zawodowych, bo cały czas pracuje w kopalni. - Ja w życiu nie zatankowałem za swoje pieniądze auta, będąc w związkach. Nigdy w życiu nie kupiłem garnituru za swoje pieniądze, bo wszystko dostawałem ze związków. Chlałem dziennie za związkowe pieniądze – zdradza.
Zdaniem wielu układ ten nie byłby możliwy bez Jacka Mariana P., dyrektora zakładu wsparcia produkcji odpowiedzialnego za niemal wszystkie zakupy robione dla Jastrzębskiej Spółki Węglowej, poczynając od długopisu po kombajny warte setki milionów złotych.
To przez jego ręce przechodziły praktycznie wszystkie umowy, przetargi i usługi, jakie dla Jastrzębskiej Spółki Węglowej świadczyły firmy powiązane z działaczami związków zawodowych. To również on odpowiedzialny był za przetargi związane ze składowaniem kamienia na hałdzie Pochwacie, gdzie miało dochodzić do wielu nieprawidłowości.
Dziennikarze "Superwizjera" dotarli do dokumentów poświadczających, że Jacek P. był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa.
Adam Milewski twierdzi, że sam był przestrzegany przez Jacka Mariana P., który miał mu mówić: "Pan ma małe dzieci. Chyba pan nie chce, żeby pana odwiedzała rodzina w pewnych miejscach, a z drugiej strony jak pan ruszy ten temat, to pewne związki zawodowe mogą być niezadowolone".
Przywódcy związkowi we władzach spółek
Dziennikarze "Superwizjera" sprawdzili w Krajowym Rejestrze Sądowym, we władzach jakich spółek czy firm zasiadają przywódcy związkowi.
Krzysztof Leśniowski, przewodniczący Związku Zawodowego "Solidarność" w kopalni Knurów-Szczygłowice, jest jednocześnie prezesem spółki SG, która w 2018 roku miała otrzymać od JSW piętnaście milionów złotych - tak wynika z dokumentów do których dotarli dziennikarze. Czy pieniądze trafiły na konta SG? Nie wiadomo, bo Zarząd JSW nie odpowiedział na zadane w tej sprawie pytania.
Roman Brudziński, Przewodniczący Związku Zawodowego Solidarność w kopalni Borynia-Zofiówka, jest członkiem Komisji Rewizyjnej w firmie SG - tej samej, w której Krzysztof Leśniowski jest prezesem. Jest również w Zarządzie Fundacji Ochrony Zdrowia i Pomocy Społecznej w Jastrzębiu Zdroju.
Tadeusz Motowidło, przewodniczący Związku Zawodowego Górników, jest prezesem firmy Perspektywa, która świadczy usługi na rzecz Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Firma Perspektywa jest właścicielem firmy Jastrzębskie Przedsiębiorstwo Robót Górniczych, która również świadczy usługi dla JSW.
Paweł Kołodziej, wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Górników w kopalni Borynia-Zofiówka, jest w radzie nadzorczej firmy Jastrzębskie Przedsiębiorstwo Robót Górniczych.
Reporterzy "Superwizjera" telefonicznie próbowali skontaktować się ze związkowcami, ale zazwyczaj po obietnicach, że do spotkania dojdzie, ich telefony milkły.
"Oni nie bronili prezesa, oni bronili układu"
Po audytach prowadzonych przez Adama Milewskiego i zawiadomieniach do organów ścigania, ministerstwo chciało odwołać prezesa Ozona. Wiedzieli o tym związkowcy z przychylnych mu organizacji. Próbowali jeszcze walczyć o swojego prezesa, ale bezskutecznie. Tym razem ministerstwo nie ugięło się. - Oni nie bronili prezesa, oni bronili układu – ocenia Wiesław Wójtowicz.
Przewodniczący Związku Zawodowego "Jedność" Marek Sękowski wspomina zdjęcie, które "obiegło chyba wszystkie znaczące gazety na Śląsku". – Jest prezydent (Andrzej Duda) i jest przede wszystkim świta związkowa Jastrzębskiej Spółki Węglowej i przewodniczący Solidarności (Piotr Duda) – zauważa.
To zdjęcie z uroczystej gali wręczenia nagrody "Pracodawca przyjazny pracownikom", którą otrzymała Jastrzębska Spółka Węglowa. Nagrodę tę przyznaje Związek Zawodowy "Solidarność", a wręczył ją osobiście ówczesnemu prezesowi Danielowi Ozonowi prezydent Andrzej Duda.
Kiedy dziennikarze odwiedzili siedziby związków, zazwyczaj ich szefowie byli nieobecni. Reporterzy postanowili sprawdzić w firmach, w których pełnią oni różne funkcje. Zaczęli od firmy SG zarejestrowanej w Katowicach. Na miejscu okazało się, że firma, której prezesem jest Krzysztof Leśniowski, mieści się w siedzibie NSZZ "Solidarność". Pracownica przyznała, że prezes przychodzi do firmy, ale czasami – raz na tydzień.
Prezesa firmy SG reporterzy znaleźli w siedzibie Solidarności w Knurowie, nieopodal Kopalni Knurów-Szczygłowice należącej do Jastrzębskiej Spółki Węglowej. – Nie mam ochoty z wami rozmawiać i tyle – stwierdził. Kiedy reporter zwrócił uwagę, że wielu wysoko postawionych przedstawicieli związków jednocześnie zasiada w przeróżnych radach nadzorczych albo komisjach firm świadczących usługi dla JSW, Leśniowski odparł, by "wszystkich nie wrzucać do jednego worka". – Ta telewizja dzisiaj to filmuje dzięki takim ludziom jak my, czyli Solidarności, i wszyscy w tym kraju są wolni – podkreślał. – Pan niech sobie gada co chce – dodał w odpowiedzi na pytanie, czy to jest jeszcze Solidarność, czy tylko biznes.
Przewodniczącego Związku Zawodowego Górników dziennikarze nie znaleźli w siedzibie związków. Nieopodal kopalni Zofiówka należącej do Jastrzębskiej Spółki Węglowej znajduje się biuro firmy Perspektywa i Jastrzębskie Przedsiębiorstwo Robót Górniczych. Obecny tam Tadeusz Motowidło zapewnił, że za pięć minut przyjedzie do siedziby związku, ale nie dotarł. Przestał też odbierać telefony od dziennikarzy.
Podobnie zachowywali się inni związkowcy.
"Z perspektywy czasu obawiam się, że nie doczekam się sprawiedliwości"
Reporterzy "Superwizjera" chcieli porozmawiać o sytuacji w Jastrzębskiej Spółce węglowej z nowym prezesem. Jedyną odpowiedzią na wszystkie pytania było to, że " pan Jacek Marian P. nie jest już dyrektorem zakładu wsparcia produkcji".
- Liczyłem na to, że ta sprawa zostanie rozwiązana w sposób definitywny i sprawiedliwości stanie się zadość. Z perspektywy czasu obawiam się, że nie doczekam się sprawiedliwości – mówi Adam Milewski.
Jak na razie jedyne konsekwencje w Jastrzębskiej Spółce Węglowej poniosła osoba, która opisała sytuację, czyli Milewski. Został dyscyplinarnie zwolniony z pracy, mimo że kopalnię zna od podszewki i przepracował w niej kilkanaście lat.
- Rzeczą, której nie jestem w stanie wybaczyć osobom, które stoją za tym wszystkim, to jest krzywda psychiczna, która została wyrządzona moim dzieciom. Do dzisiaj jedna z moich córek nie potrafi przespać całej nocy. Budzi się w nocy, boi się, że ktoś zrobi nam krzywdę – mówi były dyrektor audytu wewnętrznego JSW.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24