Samotny statek na wielkim morzu - przygoda zawsze może zakończyć się katastrofą. Wtedy z pomocą spieszą inne statki, a jeśli pozwala na to pogoda również śmigłowce. Jak wygląda akcja ratunkowa na morzu?
W takiej trudnej sytuacji znalazł się statek "Fryderyk Chopin". Połamane maszty "mogły rozerwać ten statek na części, mogły przedziurawić poszycie, wbić się w pokład, (...), pozabijać ludzi w kabinach" - ocenia Mirosław Kukułka, ratownik morski, Akademia Morska w Gdyni.
Trudna akcja
Kapitan Bogdan Puchacz nieraz holował uszkodzone jednostki do bezpiecznego portu, pływał również w rejonie, gdzie dziś holowany jest "Fryderyk Chopin". - Zawsze była stroma, wysoka fala - powiedział o warunkach tam panujących. To utrudnia ratowanie bezwładnego żaglowca. Ale są też zalety. "Fryderyk Chopin" jest na holu rybackiego kutra przystosowanego do ciągnięcia ogromnych sieci, sprzyja mu wiatr wiejący od rufy. Brak masztów ułatwia również ewentualną ewakuację śmigłowcem.
Jednak połamane i zanurzone w wodzie maszty zagrażają kadłubowi. O udanej akcji ratunkowej będzie można powiedzieć dopiero po dopłynięciu do portu.
Połamane maszty
"Fryderyk Chopin" stracił oba maszty przy sztormowej pogodzie w piątek rano w odległości ok. 160 km na południowy zachód od wysp Scilly. Oba maszty ciągnie za sobą. Wysłał sygnał SOS, na który odpowiedziały trzy jednostki. Na pokładzie jest 47 osób, w tym 36 nastolatków, uczniów "Szkoły pod Żaglami". 1 października żaglowiec wyruszył w czteromiesięczny rejs na Karaiby. 27 bm. wypłynął z Plymouth.
Uszkodzony statek "Fryderyk Chopin" płynie w kierunku portu Falmouth. W sobotę wieczorem statek miał do pokonania jeszcze ok. 100 km. Płynął na holu z prędkością ok. 4 węzłów. Fala sięgała 3-4 metrów, wiatr był stosunkowo silny, jednak nie stwarzał problemów. Przewidywano, że sytuacja w nocy uspokoi się.
Źródło: Fakty TVN, PAP