W środę Sąd Okręgowy w Warszawie po raz drugi zebrał się w procesie, jaki Donald Tusk wytoczył Jerzemu Urbanowi, wydawcy tygodnika "Nie". - Czemu powód, gdy jest nazywany publicznie zdrajcą i oszustem, nie reaguje? - dociekał adwokat Urabana.
W publikacji z 29 marca, która uraziła szefa polskiego rządu napisano, że za pomocą specjalistycznego sprzętu szpiegowskiego dziennikarzom udało się podsłuchać rozmowy premiera z innymi VIP-ami na trybunie honorowej Stadionu Narodowego. Miało się to dziać podczas meczu piłkarskiego Polska-Ukraina. W tekście pojawiły się wypowiedzi przypisane m.in. Tuskowi, Lechowi Wałęsie, Jolancie Kwaśniewskiej i Grzegorzowi Schetynie. Padały nieparlamentarne zwroty.
Urban oświadczył wkrótce potem, że artykuł był żartem primaaprilisowym, a wszystkie wypowiedzi zostały zmyślone. Miały natomiast pokazać styl, w jakim komunikują się ze sobą elity władzy.
Adwokat Urbana: istotą żartu jest podanie nieprawdy
O oddalenie powództwa wniósł adwokat Urbana Włodzimierz Sarna. - Powód czuje się urażony żartem, obojętne, czy żart był dobry, czy zły. - mówił. - O tym, że był to żart, jest wiadome od pierwszego możliwego momentu. Zostało to wyjaśnione nazajutrz po publikacji na blogu redaktora naczelnego. Nie rozumiem, czemu powód nazywany publicznie zdrajcą, oszustem, towarzyszem Tuskiem - gdy jest tak nazywany na poważnie, nie reaguje. Dlatego oczekuję, że wyjaśni, dlaczego zareagował tak gwałtownie na tę wypowiedź, wiedząc, że jest to informacja nieprawdziwa - mówił prawnik.
Jak podkreślił, żartu nie da się oceniać w kategoriach prawda-fałsz, bo istotą żartu jest podanie nieprawdy. Sarna wniósł też, by sąd powołał biegłego z zakresu teorii komizmu, który miałby się wypowiedzieć na temat istoty żartu primaaprilisowego i jego granic.
Pełnomocniczka Donalda Tuska oponowała z kolei przeciw wnioskowi o biegłego. - Wszyscy znamy język polski - podkreślała. - Nie wymaga wiedzy specjalnej ocenienie, co tu było. Każdy prawnik wie, że zwyczaj nie stoi przed przepisami prawa i nie uchyla ich nawet w takim dniu jak prima aprilis.
Urban się broni
Odpowiadając na argumenty pełnomocniczki szefa rządu, Jerzy Urban stwierdził: - O ile wiem, to jest pierwszy w dziejach Polski, a może i świata - proces o dowcip primaaprilisowy. Choć prawo stoi ponad obyczajem, to jednak prawo obyczaj respektuje.
Urban uważa, że epitety, jakie wobec premiera wypowiada, jak się wyraził, "prasa pisowska", nie szkodzą szefowi rządu, bo są skierowane do elektoratu PiS. - Nasz żart miał spory rezonans w internecie i wielu wyborców PO uwierzyło, że tak rozmawia władza. Premier uznał to za niebezpieczne i dlatego zdecydował się mnie pozwać - dodał Urban.
Jak powiedział Urban, tekst w jego tygodniku był pisany wedle "wyobrażeń społecznych oraz prawdziwych nagrań i prawdziwych wypowiedzi ze strony premiera i sfer rządzących". Jako osnowę artykułu Urban podał wypowiedzi Janusza Palikota, dawnego współpracownika Tuska. - Na tej podstawie mogę przytoczyć jak wyglądały dialogi premiera z otoczeniem - powiedział Urban.
29 marca to nie Prima Aprilis
Pozew przeciw wydawcy "Nie" został skierowany do sądu 2 kwietnia. Rzecznik rządu Paweł Graś zapewniał, że pozew premiera jest "prywatny", bo Tusk "złożył go jako osoba prywatna, a nie premier". Przypomniał też, że publikacja "Nie" pojawiła się w internecie w piątek 29 marca, a Prima Aprilis był w poniedziałek, 1 kwietnia. Zdaniem Grasia, "przez to wiele osób potraktowało tę publikację śmiertelnie poważnie, zaczęła ona funkcjonować w przestrzeni publicznej".
W pozwie skierowanym do sądu przez mec. Magdalenę Witkowską, radcę prawnego z Sopotu, Tusk żąda przeprosin w tygodniku Urbana i w innych mediach. Przeprosiny miałyby się pojawić nie tylko na portalach informacyjnych, ale również tzw. plotkarskich. Szefowi rządu przeprosiny należą się za podanie nieprawdziwych informacji, które "godzą w jego dobre imię i podważają zaufanie niezbędne do wykonywania funkcji premiera".
Autor: kg/ ola / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24