- Nie mamy żadnego punktu zaczepienia. Trzeba się z tym dużo wcześniej oswajać - stwierdził na antenie TVN24 Marcin Korzeniewski, komentując wyczyn Nika Wallendy, który przeszedł na linie pomiędzy trzema drapaczami chmur, bijąc tym samym rekord Guinnessa. Jak ocenił, bardzo trudne w "spacerze" Wallendy było przejście z zamkniętymi oczami. - To jest główny zmysł na którym polegamy, jeśli chodzimy - tłumaczył ekspert.
35-letni Amerykanin Nik Wallenda trafił do Księgi Rekordów Guinnessa i przeszedł do historii. Dwie noce temu, w Chicago, mężczyzna przeszedł na linie pomiędzy trzema drapaczami chmur. Spacer między pierwszymi dwoma budynkami był pod górkę - Nik Wallenda szedł pod kątem prawie 20 stopni. Przemieszczając między drugim a trzecim budynkiem - mężczyzna zasłonił sobie oczy. W sumie cały spacer trwał niemal 2 godziny.
Nie był to pierwszy wyczyn linoskoczka. W ubiegłym roku Wallenda przeszedł nad Wielkim Kanionem - ponad 400 metrów nad ziemią, a wcześniej w podobny sposób zdobył wodospad Niagara.
Kluczem "koncentracja i przyzwyczajenie do przestrzeni"
Gdzie tkwi tajemnica sukcesu? Jak ocenił na antenie TVN24 Marcin Korzeniewski, najważniejsze są "koncentracja" i "przyzwyczajenie się do przestrzeni".
- Kiedy stajemy na taśmie czy na linie, stajemy w pustce, nie mamy żadnego punktu zaczepienia. Trzeba się z tym dużo wcześniej oswajać - powiedział Korzeniewski, który na co dzień uprawia slacklinining, czyli sztukę chodzenia i wykonywania trików na rozciągliwej taśmie o szerokości 25-50 mm.
Jak ocenił ekspert, Nik Wallenda doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że to co robi wiąże się z ogromnym niebezpieczeństwem i ułamki milimetrów mogą sprawić, że zginie. - Po to to robi, żeby skupić ludzi no i przyciągnąć do tego całego show - komentował ekspert.
"Pozbyłem się myślenia, że mogę spaść"
Czy wyczyn Wallendy dałoby się powtórzyć bez stabilizatora, którego używał linoskoczek? - My nie używamy niczego do chodzenia. Tylko własnego ciała. Ręce mamy rozprostowane - tłumaczył slackliner. Jak jednak dodał, on - w odróżnieniu od Wallendy - chodzi z zabezpieczeniem. - Mam zaufanie do tego sprzętu. Pozbyłem się też myślenia, że mogę spaść, że coś może się wydarzyć - mówił ekspert.
Pytany, czy jest różnica czy chodzi się na wysokości 100 czy 200 metrów stwierdził, że zwiększa się uczucie przestrzeni. - Ale jeśli się już oswoimy z ta przestrzenią, to po prostu jesteśmy w niej i czujemy się w niej dobrze - mówił Korzeniewski.
Jak ocenił, bardzo trudne w wyczynie Wallendy było przejście z zamkniętymi oczami. To jest główny zmysł na którym polegamy, jeśli chodzimy - stwierdził ekspert. - Jak my chodzimy po taśmie, to patrzymy się ciągle na jej koniec. Patrzymy albo tam, albo gdzieś przed sobą. Wtedy możemy się skupić i błędnik nam nie szaleje - dodał.
Autor: kde/kka / Źródło: tvn24