Przyprowadzisz dziecko parę minut wcześniej do przedszkola lub odbierzesz je z opóźnieniem - zapłacisz karę. Tak zdecydowały władze Bytomia. Rodzice są zbulwersowani i nie rozumieją nowych przepisów, w sytuacji kiedy np. w Rudzie Śląskiej za takie spóźnienie płaci się tylko 1,66 zł. Miasto się broni i odpowiada, że "widocznie inne miasta są bogatsze", a MEN rozkłada ręce mówiąc, że "nie ma uprawnień", by wpływać na decyzje samorządu. Nadzieję daje minister Michał Boni, który "chce się przyjrzeć sprawie", natomiast SLD zapowiedziało, że jeszcze w środę złoży wniosek do TK o sprawdzenie nowych przepisów.
Zgodnie z przepisami bezpłatnie dziecko można zostawić w przedszkolu na 5 godzin dziennie. Jeśli rodzic będzie chciał, by dziecko zostało w nim dłużej musi to zadeklarować - oświadczyły władze Bytomia. Co więcej, poinformowano rodziców, że jeśli odbiorą dziecko po ustalonym czasie, to będą musieli zapłacić karę w wysokości 25 zł.
A deklarują politykę prorodzinną
Władze miasta tłumaczą, że nie mogły postąpić inaczej, bo na tyle oszacowano koszt funkcjonowania przedszkola. Reporter TVN24 spytał więc rzeczniczki władz, dlaczego w Bytomiu obliczono, że pobyt dziecka w przedszkolu o godzinę dłużej będzie kosztował aż 25 zł. a np. w Rudzie Śląskiej tylko 1,66, odpowiedziała ona, że "widocznie inne miasta są bogatsze i mają bardziej elastyczne budżety".
Odnosząc się do wysokości opłat za świadczenia udzielane przez przedszkole publiczne w czasie przekraczającym wymiar bezpłatnych zajęć, wyjaśniamy, że Ministerstwo Edukacji Narodowej nie posiada uprawnień do oceny lub podważania podjętych przez samorządy uchwał Ministerstwo Edukacji Narodowej
Dla rodziców to duży problem, bo muszą przychodzić po dziecko z zegarkiem w ręku, dlatego nie zostawiają na tych przepisach suchej nitki.
- Niezależnie od zamożności portfela rodziców, jest to sytuacja, delikatnie mówiąc mało ciekawa. Tym bardziej, że gmina i prezydent Bytomia deklarują politykę prorodzinną. Nie bardzo wiem, jak to się ma do tych stawek, które zostały wprowadzone po 1 września w przedszkolach bytomskich - mówi tata przedszkolaka.
Władze bronią się mówiąc, że po prostu podniesione zostały stawki, które nie były podnoszone od 10 lat, ale - jak dodają - wprowadzone zostały także ulgi dla rodziców: za przedszkole dla drugiego, czy trzeciego dziecka rodzice będą płacić mniej.
Sprawa trafi do Trybunału
Nowe przepisy pozwalające samorządom pobierać dodatkowe opłaty za państwowe przedszkola oburzyły polityków Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Zapowiedzieli oni, że jeszcze w środę złożą do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o sprawdzenie zgodności z konstytucją przepisów. - Przepisy te pozwalają obciążać rodziców dodatkowymi opłatami za opiekę nad dziećmi w placówkach państwowych. Tymczasem są one niezgodne m.in. z gwarantowanym przez Konstytucję dostępem do bezpłatnej nauki - tłumaczyła na środowej konferencji prasowej w Sejmie Bożena Kotkowska z SLD. I dodała: "Jeśli by się okazało, że Trybunał potwierdzi nasze wątpliwości, mam nadzieję, że zmusimy rząd Donalda Tuska, aby subwencjonował przedszkola co najmniej w 80 procentach, jak to jest w szkole".
Przepisy te pozwalają obciążać rodziców dodatkowymi opłatami za opiekę nad dziećmi w placówkach państwowych. Tymczasem są one niezgodne m.in. z gwarantowanym przez Konstytucję dostępem do bezpłatnej nauki Bożena Kotkowska (SLD)
Do zamieszania wokół kar za zostawienie dziecka w przedszkolu odniosło się Ministerstwo Edukacji Narodowej. MEN wydało w tej sprawie oświadczenie, w którym tłumaczy, że na ustalone kary nie ma wpływu. - Odnosząc się do wysokości opłat za świadczenia udzielane przez przedszkole publiczne w czasie przekraczającym wymiar bezpłatnych zajęć, wyjaśniamy, że Ministerstwo Edukacji Narodowej nie posiada uprawnień do oceny lub podważania podjętych przez samorządy uchwał. Zgodnie z Konstytucją RP oraz przepisami ustaw samorządowych, jednostki samorządu terytorialnego działają samodzielnie i na podstawie własnego budżetu - czytamy.
I dalej: "Przedszkola publiczne są prowadzone przez samorządy gminne i rząd nie wpływa na wysokość opłat pobieranych przez nie za ofertę wykraczającą poza bezpłatne 5 godzin edukacji. Jednocześnie, należy podkreślić, że taka opłata powinna być odpowiednio uzasadniona i wynikać przede wszystkim z rzeczywistych kosztów ponoszonych na dziecko w danym przedszkolu prowadzonym przez samorząd gminny, które to koszty są bardzo zróżnicowane w zależności od regionu, czy nawet konkretnej gminy".
Boni: Trzeba się temu przyjrzeć
Nadzieję daje jednak minister Michał Boni, który powiedział we wtorek, że - według niego - ustawa przedszkolna wymaga przeglądu. Dodał, że szanuje "autonomię samorządową w różnego rodzaju decyzjach", ale może dojść do sytuacji w której to, na czym państwu i władzy publicznej zależy, czyli, aby edukacja na wczesnym etapie się pojawiała, może okazać się dla niektórych rodziców nierealne. - Jeśli byłyby ograniczenia związane np. ze zbyt dużymi opłatami, to trzeba jeszcze raz sie temu przyjrzeć i poddać całą sytuację analizie i na jednym z pierwszych posiedzeń nowego rządu przedyskutować - twierdzi minister.
Arłukowicz widzi problem
Problem zauważa także minister ds. wykluczonych Bartosz Arłukowicz. - Tak jest w nowoczesnej Europie i my też mamy takie ambicje, żeby każde dziecko w Polsce mogło uczestniczyć we wczesnej edukacji. Oczywiście pojawiają się problemy, ale takie problemy pojawiają się zawsze. Ważne jest to, żebyśmy umieli je rozwiązywać i myślę, że po tych sygnałach, które płyną z określonych części Polski zostaną podjęte działania prze współpracy z samorządami - oświadczył.
To wina parlamentu?
Władze samorządowych broni natomiast Stanisław Żelichowski z PSL. - Budżet musi im się bilansować - przekonuje i dodaje, że błąd musiał popełnić parlament, który ustalił, że 5 godzin dziennie dziecka w przedszkolu jest bezpłatne, a za resztę się płaci. - I teraz ludzie dłużej pracują, to ta reszta przeciąga się w taką nieskończoność, i takie są koszty. Więc jest to wina także parlamentu, że w tak prosty sposób przyjęliśmy, że to 5 godzin nie wiadomo, dlaczego - mówi Żelichowski.
Źródło: TVN24, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24