Bohaterowie narodowi, to na wyrost powiedziane. Jestem przekonany, że każdy z nas zatrudniony w LOT postąpiłby tak samo i tak samo, by się to skończyło - powiedział na konferencji prasowej kpt. Tadeusz Wrona, któremu udało się awaryjnie wylądować we wtorek samolotem LOT-u Boeing 767. Maszyna nie mogła wysunąć podwozia i lądowała "na brzuchu". Nikomu nic się jednak nie stało. - Zaskoczyła nas ta sytuacja. 500 razy leciałem tym samolotem, pierwszy raz podwozie się nie otworzyło - przyznał kpt. Wrona.
Wrona podkreślał, że nigdy wcześniej nie miał takich kłopotów, jak podczas wtorkowego lotu. Tłumaczył, że usterka, którą wyłapał system pokładowy, jest opisana w instrukcji, wraz ze wskazówkami, co należy zrobić. I tak też postąpił on i reszta załogi.
Myśleli, że zadziała
Informację o problemach centralnego systemu hydraulicznego komputer przekazał 30 minut po starcie z Newark w USA. Ale lot od startu aż do lądowania - jak zapewnił kpt. Wrona - odbywał się bezpiecznie, bo usterkę, którą wykrył komputer pokładowy, udało się zneutralizować.
- Mamy procedurę, która pozwala zneutralizować skutki takiej usterki do tego stopnia, aby lot mógł się odbyć bezpiecznie. Po wykonaniu wszystkich punktów z naszej listy czynności, jedyną kwestią pozostawało, by lecieć dalej. Nie było wtedy żadnej przesłanki do awaryjnej procedury - zapewnił kpt. Wrona.
"Nie było powodów, żeby przerwać lot"
Ulgę poczuliśmy, gdy (...) samolot się zatrzymał i można było rozpocząć ewakuację (...). Pełną ulgę odczułem, gdy szef pokładu zameldował, że pokład jest pusty Kapitan Tadeusz Wrona2
Jak wyjaśnił, procedura przewiduje w takim wypadku m.in. wyłączenie pomp hydraulicznych z uszkodzonej instalacji. Taka pompa, pracując bez płynu mogłaby np. się przegrzać lub nawet zapalić. - Ta część procedury została wykonana - zaznaczył kpt. Wrona. I dodał: - Procedura przewiduje kolejne działania dopiero przed lądowaniem.
Kpt. Wrona po raz kolejny powtórzył, że - w jego ocenie - nie było innego powodu, by wrócić do Nowego Jorku, dlatego lot był kontynuowany. - Nie było powodu, by go przerwać - podkreślił pilot, zaznaczając, że pozostały dwie sprawne instalacje z "podpiętymi" do nich autopilotami.
Krytyczny moment
Dopiero po kilku godzinach lotu nad Warszawą okazało się, że samego podwozia nie udało się opuścić, choć wysunęły się tzw. klapy. Wtedy zapadła decyzja o lądowaniu awaryjnym. - Pierwsze podejście było normalne. Moment dla nas krytyczny pojawił się dopiero przy pierwszej nieudanej próbie wypuszczenia podwozia, w rejonie Warszawy - powiedział kpt. Wrona.
Wyjaśnił, że o możliwości awaryjnego lądowania piloci poinformowali wieżę kontrolną po drugiej nieudanej próbie wystawienia podwozia. - To było jakieś 30-35 minut przed lądowaniem. Poprosiliśmy, aby służby zaczęły przygotowywać lotnisko na ewentualność awaryjnego lądowania - powiedział kpt. Wrona.
Podkreślił, że w ciągu tych 30 minut było jeszcze "bardzo dużo" prób wysunięcia podwozia. - Wracaliśmy do sytuacji zerowej i zaczynaliśmy od początku jeszcze raz całą procedurę - zaznaczył kpt. Wrona.
I dodał: - Zaskoczyła nas ta sytuacja, 500 razy leciałem tym samolotem, pierwszy raz podwozie się nie otworzyło.
Jak zapewnił, nie było przesłanek, by obawiać się o awaryjne lądowanie, ponieważ piloci ćwiczą je na symulatorach, w tym lądowanie bez wysuniętego podwozia.
Kpt. Wrona powiedział, że nie informował pasażerów o możliwości awaryjnego lądowania, zwrócił się z tym do szefa pokładu, aby ten przekazał stewardessom, by przygotowały pasażerów.
"Poczułem ulgę"
Musimy zadbać o to, że ci ludzie lecą z nami (...) i nie możemy sobie pozwolić na jakikolwiek błąd, czyli że kontakt z ziemią nie może być twardy Kapitan Tadeusz Wrona
Na uwagę, że pasażerowie nie odczuli lądowania, odpowiedział, że zawsze stara się lądować delikatnie. - Musimy zadbać o to, że ci ludzie lecą z nami i nie możemy sobie pozwolić na jakikolwiek błąd, czyli że kontakt z ziemią nie może być twardy - powiedział Wrona.
Ponieważ, jak tłumaczył, gdyby doszło do twardego lądowania, to uszkodzeniu mogła ulec konstrukcja samolotu, która "przygotowana jest do tego, że samolot może oprzeć się na gondolach silników i kadłubie i on to obciążenie wytrzyma".
Kapitan dodał, że przy uderzeniu, przeciążeniu, mogło dojść do urwania lub uszkodzenia jakiejś części, która uniemożliwiłaby odpowiednie "podparcie samolotu". - Mogłoby dojść do urwania silnika i to mogłoby doprowadzić do poważnych skutków - stwierdził Wrona.
Pilot przyznał, że ciężko było zasnąć w wtorek wieczorem ze względu na dzwoniący telefon. Dzwonili przyjaciele, rodzina, koledzy.
mac//mat
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/fot.PAP/Jacek Turczyk