Z trudem wywalczone prawo do głosowania nie jest zbyt popularne wśród Polaków. Frekwencja podczas większości wyborów rzadko przekracza 50 proc. - Temu, kto wyjaśni przyczyny takiej niskiej frekwencji wyborczej w Polsce, należałoby dać socjologicznego Nobla - przytacza słowa szefowej CBOS prof. Antoni Dudek.
Podczas wyborów parlamentarnych największy odsetek Polaków głosował w 1989 roku, kiedy to po raz pierwszy od wielu lat dostaliśmy taką możliwość. Wtedy do urn poszło 62,11 proc. uprawnionych. Jednak w 1991 roku było to już tylko 43,2 proc. Kolejne wybory, w 1993 roku przyciągnęło do urn 52,08 proc. W 1997 roku głosować poszło 47,93 proc., a w 2001 roku 46,29 proc. Najgorzej, jak do tej pory, było 2005 roku, kiedy frekwencja wyniosła zaledwie 40,57 proc. W ostatnich wyborach, w 2007 było nieco lepiej, bo wzrosła ona do 53,08 proc.
Mandat niewiary w zmiany
Socjologowie zastanawiali się nad tym kilkakrotnie. Ostatnio jedna z najbardziej znanych polskich socjolożek, prof. Mirosława Grabowska, powiedziała, że temu, kto wyjaśni przyczyny takiej niskiej frekwencji wyborczej w Polsce należałoby dać socjologicznego Nobla. Socjologowie zastanawiają się nad tym 20 lat i nie ma prostej odpowiedzi dudek o frekwencji
- To pokazuje zaangażowanie ludzi w system polityczny, demokratyczny. Po drugie, ktokolwiek wygra, jeśli wygra przy frekwencji 40 proc., to oznacza, że nawet jeśli będzie miał poparcie większości głosujących, to nie będzie miał poparcia większości społeczeństwa - mówi wspomniana przez Dudka prof. Grabowska z CBOS.
Obywatele Europy
W krajach Europy Zachodniej sytuacja wygląda dużo lepiej. W Norwegii podczas wyborów parlamentarnych w 2009 roku frekwencja wyniosła 76,37 proc., a w Hiszpanii w 2008 roku - 76,03 proc. Jeszcze więcej ludzi idzie do urn tam, gdzie głosowanie jest nie tylko prawem, ale i obowiązkiem, za którego nieusprawiedliwione niewypełnienie płaci się mandat. W Belgii w 2010 roku do urn poszło 89,22 proc. uprawnionych, a w Luksemburgu - 90,93 proc.
W Polsce nieco lepiej wygląda frekwencja podczas wyborów prezydenckich, gdzie jak do te pory wyniosła ona powyżej 50 proc. W 1990 roku było to 53,4 proc., w 1995 - 68,23 proc., w 2000 - 61,12 proc., w 2005 - 50,99 proc., a w 2010 - 55,31. - Podczas wyborów prezydenckich najłatwiej wzbudzić emocje. To jest trochę jak pojedynek bokserski - z grona kandydatów wyłania się dwóch faworytów i to jest walka między nimi - wyjaśnia Antoni Dudek.
Boks i niszowe dysypliny
Na drugim frekwencyjnym biegunie są wybory do Parlamentu Europejskiego. W 2004 roku wyniosła ona zaledwie 20,87 proc., a w 2009 roku - 24,53 proc. W tym przypadku wciąż pokutuje przeświadczenie, że europosłowie są "gdzieś w Belgii", a my tu, brak przekonania, że swoim głosem możemy kształtować Unię Europejską i niewiedza na temat funkcjonowania instytucji wspólnotowych.
Uprawnionych do głosowania w tym roku jest 30 619 737 Polaków.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24