Im dłuższy bieg, tym większe znaczenie mają drobiazgi - zarówno te dzień przed startem, jak i przed samymi zawodami. Oto moja lista.
Kiedyś wydawało mi się, że start w biegu to nic takiego. Po prostu przychodzi się w ustalone miejsce o konkretnej godzinie i razem z grupą podobnych sobie szaleńców pokonuje się jakiś założony dystans. Od startu do startu jednak podejście się zmieniło. Z czasem, gdy zaczęło coraz bardziej zależeć mi na osiągach i życiówkach, okazało się, że nawet malutkie drobiazgi mają znaczenie.
1. Przygotowanie rzeczy
Wszystko jedno, czy bieg jest tuż za rogiem w lesie, czy też trzeba na linię startu trzeba pojechać na drugi koniec Polski. Zawsze dzień przed startem mam przygotowane ubranie do biegania. Zanim to zrobię, sprawdzam prognozę pogody. W miarę łatwo jest, gdy pogoda następnego dnia ma być taka jak tego, w którym szykuję ubranie - łatwo wtedy wczuć się w to, jak będę się czuć. Gorzej, gdy ma przyjść jakieś mocne ochłodzenie albo ocieplenie. Zazwyczaj wtedy próbuję przypomnieć sobie bieganie w podobnych warunkach do tych, jakie zapowiadają synoptycy, i przywołać, co miałam na sobie i jak się czułam.
Najbliższa niedziela ma być dość słoneczna, ale będzie chłodno - odczuwalna temperatura to mniej niż 10 stopni. Podobne warunki były zimą na biegach górskich w Falenicy w Warszawie. Pamiętam, że wtedy w długich getrach było mi za gorąco, tak samo, jak w koszulce z długim rękawem. Dlatego teraz założę spodnie za kolano, krótkie skarpetki i koszulkę z krótkim rękawem. Na wszelki wypadek wrzucę jeszcze do auta długi rękaw albo dodatkowe rękawki do założenia na pierwsze kilometry biegania.
Jeszcze jedna ważna rzecz: numer startowy! Nieraz śniło mi się, że przychodziłam na metę i okazywało się, że nie mam numeru. Na szczęście nigdy jeszcze nie zdarzyło się to naprawdę. Szykując rzeczy, sprawdźcie, czy na pewno znajduje się w takim miejscu, by nie zapomnieć go przy wychodzeniu z domu.
2. Dzień przed biegiem: makaron i naleśniki
Kilka razy wspominałam już tu o jedzeniu i nie bez powodu napiszę o nim jeszcze raz. To, co się je, ma potem bardzo duże przełożenie na stan żołądka i siły w czasie biegu. Dzień przed startem staram się albo nie jeść na mieście wcale, albo wybierać tylko pewne miejsca. Chodzi o to, żeby nie narazić się np na potrawy doprawione dodatkami z glutaminianem sodu. Takie rzeczy powodują u mnie rozstrój żołądka, a to najmniej pożądana rzecz przed długim biegiem. Zazwyczaj gotuję w domu, a najczęstszy wybór pada na makaron z fetą, pomidorami i rukolą. Potrawa prosta i szybka, dostarcza niezbędnych węglowodanów, super smakuje i... pięknie pachnie. Na kolację natomiast zjadam naleśniki z serem, które - jeżeli jedziemy na zawody dzień wcześniej - zazwyczaj zamawiam w przydrożnych knajpkach. To w miarę pewna potrawa i małe jest prawdopodobieństwo dołożenia do niej niezdrowych składników.
3. Przedstartowe śniadanie
Od początku moich startów sprawdzałam bardzo różne opcje śniadań i z czasem doszłam do najprostszego rozwiązania: kanapki z masłem orzechowym, kawa i woda z miodem. To zestaw niezawodny i nie zdarzyło mi się jeszcze cierpieć na biegu po takim śniadaniu. Ważne, żeby zjeść odpowiednio wcześniej (ok. 2 godzin przed startem) i dać sobie chwilę, żeby jedzenie spokojnie się ułożyło.
A z ciekawostek, to jeden tylko raz na śniadanie zjadłam... falafela. Wszystko przez to, że w pobliżu bazy zawodów, w których akurat startowałam, nie było żadnego czynnego sklepu, tylko budka z kebabami. To, że nie skończyło się to sensacjami, można chyba rozpatrywać w kategoriach cudu.
4. Lepiej być godzinę wcześniej niż się spóźnić
O tym, jak nie mogę przebić się przez miasto, jak błądzę w obcym miejscu albo spotykam biegaczy już z medalami, podczas gdy ja jeszcze nie dotarłam na start, a nogi ciężkie jak z ołowiu - takie koszmary miewam odkąd zaczęłam biegać na zawodach. Przypominają mi, że zawsze lepiej przyjechać na start 0,5-1 godz. za wcześnie niż w popłochu szukać miejsca do zaparkowania i patrzeć z oddali, jak inni już ruszają. W przypadku Wings For Life mam bardzo wczesną pobudkę. Do Poznania muszę dojechać z Warszawy, a numery startowe w niedzielę można odbierać tylko do 10.30!
5. Nie zaspać!
Do tej pory zdarzyło mi się startować po południu tylko kilka razy. Zazwyczaj na start trzeba zrywać się wcześnie rano. Żeby nie zaspać, ustawiam dwa-trzy budziki, jeden z nich to nagranie motywującego monologu Erica Thomasa. Thomas mówi mniej więcej tak: "Nie wiem, jak wielu z was choruje na astmę i miało kiedykolwiek atak, przy którym nie mogło zaczerpnąć tchu. Wtedy nie myślisz o meczu koszykówki, czy o tym, co akurat jest w telewizji, o tym, kto akurat dzwoni, ani o imprezach. Chcesz tylko oddychać. I jeżeli w swoim życiu dojdziesz do miejsca, w którym będziesz chciał osiągnąć sukces tak bardzo, jak bardzo chcesz oddychać, odniesiesz sukces". Mówi też, że jeżeli chcesz osiągnąć sukces, to pracujesz na niego tak mocno, że zapominasz o spaniu i jedzeniu. "Bo gdy pójdziesz spać, możesz stracić okazję do osiągnięcia sukcesu". Oczywiście, przed bieganiem trzeba porządnie się wyspać, ale odważycie się wyłączyć budzik i odwrócić na drugi bok po takim tekście? Ja nie.
6. Motywacja do walki
Jeżeli chcę jeszcze lepiej zmotywować się przed zawodami, oglądam biegackie filmiki. Śmiejcie się, wszystko mi jedno. Ale gdy przed stanięciem na starcie zobaczę zdjęcia z finiszu - z ludźmi, którzy właśnie wygrali z: własnymi słabościami, morderczym dystansem, pogodą, wiekiem - to naprawdę wiem, że i ja mogę. Nogi same rwą się do wyścigu! Rano, w czasie śniadania i mycia zębów, nastawiam też - zamiast radia - własną muzykę. Zazwyczaj wybieram taką, jakiej kiedyś zdarzało mi się słuchać przy bieganiu (teraz biegam bez muzyki): Feist - "I Feel It All", Israel Kamakawiwoʻole - "Over The Rainbow", Foo Fighters - "Best Of You", Eminem - "Not Afraid i kilka kawałków Rihanny, m.in. "New York".
7. Dzień przed startem żadnego alkoholu
Na koniec jeszcze jedna, ale ważna rada. Tym, którzy biegają, nie trzeba przypominać, że przed startem nie należy pić alkoholu. Ja musiałam przeżyć koszmar, żeby się tego dowiedzieć. A było to tak: w pewien piątek umówiłam się na spotkanie w gronie znajomych. Miałam wpaść tylko na moment - następnego dnia miałam biec jeden z biegów z cyklu Grand Prix Warszawy nieopodal mojego domu - ale znajomi namówili na jeszcze jedną chwilę i jeszcze jedną. Ostatecznie wyszłam około północy, wypiwszy mniej więcej trzy drinki. Rano bez problemu się obudziłam i poszłam na linię startu, ale gdy tylko ruszyliśmy, zaczął się koszmar! W żołądku bulgotało, sił brakowało. Ledwo dobiegłam do mety! Od tamtej pory stosuję zasadę: dzień przed startem żadnego alkoholu, nawet w niewielkich ilościach. Tylko zielona herbata i woda z miodem. To samo polecam innym!
Autor: Katarzyna Karpa
Źródło zdjęcia głównego: Katarzyna Karpa