"Jestem ofiarą politycznej zemsty. Prokuratura Ćwiąkalskiego działa w myśl zasady: dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie" - mówił wczoraj Zbigniew Ziobro w Sejmie. Niestety, miał argumenty - przyznaje w "Gazecie Wyborczej" Ewa Siedlecka.
"Jestem ofiarą politycznej zemsty. Prokuratura Ćwiąkalskiego działa w myśl zasady: dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie" - mówił wczoraj Zbigniew Ziobro w Sejmie. Niestety, miał argumenty - przyznaje w "Gazecie Wyborczej" Ewa Siedlecka.
Przez blisko godzinę Ziobro wyliczał słabości wniosku prokuratury o uchylenie mu immunitetu. Chociaż w kilku punktach przesadził, to te słabości są faktem - zauważa publicystka. "GW" pisała już o tym, kiedy wniosek wpłynął do Sejmu, na co Ziobro z satysfakcją się wczoraj powoływał (cóż za paradoks).
Według Siedleckiej, wygląda to, jakby prokuratura "przybiła" Ziobrze zarzut na siłę. Nie potrafiła wykazać rzeczy podstawowej, że pokazanie akt sprawy mafii paliwowej Jarosławowi Kaczyńskiemu wyrządziło szkodę "interesowi publicznemu lub prywatnemu" - a bez tego nie ma nadużycia władzy.
A tu akurat argumenty były - uważa publicystka "GW". Przed Ziobrą przemawiał Jarosław Urbaniak (PO) i twierdził, że po pokazaniu Kaczyńskiemu akt "zespół prowadzący tę sprawę został rozwiązany, odsunięto prowadzących ją prokuratorów, a śledztwo rozparcelowano po różnych prokuraturach w całym kraju". Pokazanie akt mogło zaszkodzić śledztwu.
Ziobro celnie punktował i zasadnicze niedoróbki prokuratury, i pomniejsze smaczki. Np. na użytek oskarżenia Ziobry prokuratura twierdzi, że przepis o udostępnianiu akt jest "jednoznaczny i rygorystyczny". A jeszcze w czerwcu przed Trybunałem Konstytucyjnym przedstawiała stanowisko prokuratora generalnego, że ten przepis jest tak niejasny, że aż sprzeczny z konstytucją.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"