Nadszedł czas spłacania kredytów zaciągniętych przed Bożym Narodzeniem na świąteczne wydatki. I u drzwi tysięcy klientów, którzy zapożyczali się w bankach albo kupowali na raty, stanęli windykatorzy. Okazuje się, że wielu z nas nie stać nawet na spłatę pierwszej, styczniowej raty, alarmuje "Polska".
Mateusz Ostrowski, analityk firmy Open Finance zajmującej się doradztwem finansowym ocenia, że w końcówce 2007 r. wartość udzielonych kredytów zwiększyła się nawet o 3 mld zł. Na 3 mld ocenia się też sumę zagrożonych kredytów gotówkowych i ratalnych.
W tych dniach do firm windykacyjnych zaczęły spływać pierwsze doniesienia na ofiary bożonarodzeniowych promocji. Finansiści i firmy windykacyjne wiedzą, że jeśli ktoś nie spłaca rat lub kredytów w bankach, oznacza to, że ma mnóstwo innych zaległości. Priorytetem dla Polaka jest bowiem regulowanie należności właśnie w instytucjach udzielających kredytów i pożyczek. Jeśli mamy kłopoty finansowe, najpierw przestajemy płacić abonament RTV, potem czynsz, abonamenty telefoniczne, rachunki za prąd i gaz, raty ubezpieczeń, dopiero na końcu raty kredytów. Dlatego banki i firmy kredytowe są tak wyczulone na każdy przypadek braku kolejnej raty. To oznacza, że ich klient popadł w prawdziwe tarapaty.
Winna jest nie tylko rozpasana konsumpcja Polaków i uleganie reklamie. Część odpowiedzialności za sytuację, w jakiej znajdują się dziś niektórzy Polacy, powinny wziąć na siebie banki, pisze "Polska". - To one w ubiegłym roku zaczęły przyznawać kartę kredytową klientom o dochodach w wysokości zaledwie 1,5 tys. zł.